poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdzial IV

~ Veronica ~

Najlepszym słowem, jakim mogłam określić moje całe życie to: pomyłka. Nie, nie użalałam się nad sobą. Nie współczułam sobie, współczułam mojej rodzinie, że musieli mnie znosić i byli skazani na wychowanie mnie. Nie byłam warta tego wszystkiego, co dla mnie robili. Byłam niczym.
Nie rozumiałam tego całego szumu, który krążył wokół mnie. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co się wydarzyło, a co dopiero opowiadać o tym komendantowi, który notował szczegółowo na dużej karce A4 moje zeznania. Co jakiś czas rzucał mi krótkie i podejrzliwe spojrzenia, które znaczyły więcej niż tysiąc słów. Przed nim w tym pomieszczeniu było już czterech mężczyzn-policjantów i jedna pani psycholog, która zaczęła mnie namawiać do jak najbardziej pokręconych historyjek, by chłopakom z mojej klasy stała się jeszcze większa krzywda, niż ta którą dostaliby po moich prawdziwych oświadczeniach.
Byłam pozytywnie pewna, że chciała sprawdzić mój zdrowy rozsądek oraz zdrowie psychiczne. Kobieta była specjalistką, nie zatrudniliby jej, gdyby grała czysto i faktycznie chciała mojego dobra. Nie zdziwiło mnie zachowanie kogokolwiek, kto przyszedł do pokoju przesłuchań. Każdy poddawał moje zeznania podwójnej wątpliwości, sprawiając, że czułam się coraz bardziej zażenowana z minuty na kolejną minutę.
Podczas obdukcji myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Pozbawiona marynarki mojej mamy, stałam jedynie w jeansach i biustonoszu przed - dzięki Bogu - kobiecie, która była lekarzem. Mimo jej płci, nie zmieniało faktu, że nadal denerwowałam się, kiedy jej zimne dłonie, pokryte gumowymi rękawicami dotykały moje ciało. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie dotykał, lekarz czy kochanek. Nie życzyłam sobie drugiej osoby ciepła na moim, szczególnie po dzisiejszym zajściu.
Miałam dość przeżywania tego zajścia raz po raz, jakby sprawdzali moją cierpliwość i chcieli wychwycić jakiekolwiek błędy, które miałabym popełnić przy opowieści. Ale nic się takiego nie zdarzyło i wydawało mi się, że mieli mi to za złe. Chcieli mieć moją sprawę jak najszybciej za sobą i nikomu nie było na rękę to, że w ogóle się wydarzyłam.
Obok mnie nikt nie siedział. Mama domagała się, by towarzyszyć mi w obecnej chwili, ale ją wyprosiłam. Nie chciałam mieć żadnych świadków. Nie mogłam sobie pozwolić, by ktokolwiek z bliższych mi osób miałby mnie tak traktować jak ten tutaj obcy. Nie zniosłabym własnej matki patrzącej na mnie z litością, powątpiewaniem oraz niechęcią.
Nie płakałam. Ani jedna łza nie uciekła z moich oczu odkąd obudziłam się i zamierzałam tak to utrzymać. Wbrew pozorom nie chciałam się tutaj znaleźć. Chciałam sprawiedliwości, oczywiście, ale to co się wydarzyło, wydawało się być nierealne. Nikt nie wierzył mi, a po trzecim razie, kiedy powtarzałam to samo, zaczęłam sama patrzeć na siebie z wyrzutem, że otwieram usta.
W końcu to graniczyło z cudem, by osiemnastolatka została pobita, molestowana i niemal zgwałcona przed szkołą, do której chodziło dużo za dużo ludzi, by nikt niczego nie spostrzegł, nie wezwał pomocy. Głównym zainteresowanym był syn polityka, który był jednym z senatorów Francji.
- [...] Zemdlałam po uderzeniu w twarz przez Damiana Duranda i obudziłam się z potwornym bólem na całym ciele u higienistki w szkole. - Zakończyłam opowieść.
Nie pominęłam żadnych kwestii, wszystko co powiedziałam było prawdą, a jednak czułam się jakby policjant mierzył mnie czujnie wzrokiem.
Tak, Panie władzo, sama sobie nabiłam te siniaki i rozdarłam ubranie. Zmyślam, bo lubię mieszać innym w życiu. To moje hobby, wymyślać niestworzone historie i krzywdzić samą siebie oraz innych.
I mimo że byłam zirytowana w środku, nie okazywałam tego. Nie ufałam własnym emocjom. Gdybym zaczęła krzyczeć czy żalić się, zaczęłabym płakać. Okazywanie słabości przychodziło mi za łatwo. Miałam dość samej siebie i swojej niestabilności emocjonalnie.
Złość ze mnie uszła błyskawicznie, niczym powietrze z balonu, kiedy nakazano mi podpisać oświadczenie, że wszystko co zostało zapisane jest prawdą. To było coś nowego, jeszcze nikt mi nie dał czegokolwiek do podpisania. Podpisałam bez wahania, szybko i nie patrząc na moje imię i nazwisko.
Spokojnie, Veronica, już zbliżasz się do końca.
Bałam się, że zniszczę kartkę, jeśli nacisnę mocniej pióro, dlatego też podpis był średnio wyraźny i nabazgrany.
- Oj, dziecko, mam nadzieję, że ty wiesz, co robisz. Rodzina Durand nie jest rodziną, z którą można mieszać z błotem. Kłopoty przytrafiają się tym, co zadzierają z politykami. - Powiedział pod nosem ostatnie zdanie, zanim prędko wyszedł z pokoju przesłuchań.
Czy to oznaczało, że źle robię? Może faktycznie nie powinnam walczyć? ,,Kłopoty"? Jakie kłopoty? Takie, który by pozbawiły moją mamę pracy? Mojego ojca zamknęliby do więzienia za przekroczenie prędkości? Czy może ,,kłopoty" to był synonim do ,,umrzesz"? Nie.. Przecież to głupstwo, aby policjant powiedział coś takiego, pewnie źle usłyszałam.
Czekałam na kolejną osobę, by weszła. Roztargniona oglądałam pokój, w którym się znajdowałam. Spoglądałam dokładnie na każdą ścianę jaka mnie otaczała. Musiałam zrobić cokolwiek, by odwrócić moje myśli od tego, co się wydarzyło dzisiejszego ranka oraz niedowiarków, którzy chyba mieli moje siniaki za makijaż, który starannie wykonałam.
Jasne światło padało z żarówki, która wisiała półtora metra nade mną i rozświetlało dokładnie pomieszczenie. Pokój był ciemnoszary, przygnębiająco niewielka przestrzeń z czarnym lutrem na jednej ze ścian, zza którego byłam bacznie obserwowana. Nikogo nie widziałam, ale nie brakowało mi pewności, że miałam towarzystwo. Zwróciłam wzrok z powrotem na moje dłonie, które były złożone na metalowym stoliku.
Było mi potwornie zimno. Dreszcze przechodziły mnie co kilka sekund od karku wzdłuż pleców, a nogi podrygiwały, uderzając piętami o podłożę. Nadal miałam na sobie marynarkę mojej mamy, która już nie pachniała nią. Byłam niespokojna nie mogąc wyczuć jej zapachu, który dodawałby mi odwagi. Brakowało mi jej zapachu, ciepła. Czułam się osamotniona, ale nie żałowałam, że jej przy mnie teraz nie było. Wolałam jej nie widzieć.
Chciałam się zapaść pod ziemię z dyskomfortu oraz wstydu. Niezależnie od tego, co tutaj by się stało, wszyscy myśleli, że kłamię. Mama może i mi ufała, ale czy na pewno nie poddawała mojej niewinności w wątpliwość? Skąd miałam pewność, że chłopaków historie nie wzbudzą w niej wahania?
Czy będą szczerzy w swoich zeznaniach? Czy wystraszyli się policji i powiedzą prawdę? Może się wyparli wszystkiego? Czy każdy z nich ma przy sobie adwokata? Dlaczego ja przy sobie nikogo nie mam? Dlaczego ja jestem traktowana jak przestępca? Czy każdy jest tak traktowany przez policjantów czy tylko ja? Czy moja mama nadal czeka na poczekalni? Czy mój tato już wie? Czy przyjechał ze swoją dziewczyną czy sam? Jak zareaguje na to, co się wydarzyło?
Pytania się nie kończyły, a nawet powielały. Głowa bolała mniej dzięki tabletkom przeciwbólowym zapodanym przez moją rodzicielkę. Brzuch, żebra nadgarstki i ramiona nadal pulsowały. Kiedy przyjadę do domu, nie będę w stanie na siebie spojrzeć, to wiedziałam. Przez moment uczucia chciały przejąć mój umysł, jednak odgoniłam myśli. Potrzebowałam być silna, dzielna, łzy na nic się nie zdadzą.
Ziewnęłam, zakrywając usta prawą dłonią. Dopiero teraz dotarł do mnie fakt, że byłam wypompowana po dzisiejszych wydarzeniach. Niewyspana, po lekkim joggingu, otrzymałam parę ciosów w brzuch oraz twarz, uderzyłam także o budynek oraz zemdlałam. Mogłabym dodać do moich obrażeń, które przyczyniły się do wymęczenia organizmu natrętne pocałunki i dotyk Damiana, ale to nie sprawiło, że byłam zmęczona, to jedynie sprawiało, że chciałam zwymiotować.
Drzwi otworzyły się ponownie, moje oczy powędrowały ku górze, by zostały uwięzione w oczach mojej rudowłosej mamy. Podniosłam się szybko z krzesełka i podbiegłam do niej, wtulając się w nią. Wdychałam jej zapach płytko, zapamiętując słodycz jej perfum oraz ciepło, jakie od niej biło. Faktycznie, brakowało mi tej kobiety, której zawdzięczałam w zasadzie wszystko, co miałam. Czułam się, jakbym nie widziała jej latami, kiedy to były niespełna 5 godzin.
Odwzajemniła uścisk, przytulając mnie do siebie jeszcze mocniej. Niechętnie po chwili puściła mnie, ale tylko po to, by spojrzeć mi głęboko w oczy i otoczyć ramieniem. Oddychała niezwykle głęboko, jakby uspokajając samą siebie.
- Wracamy do domu, chodź. - Powiedziała miękko.
- Skończyliśmy tutaj? - Mój głos wyszedł niczym jęk, przez co zbeształam samą siebie mentalnie.
- Tak.
Patrzyłam na moje trampki, kiedy mijaliśmy ludzi. Nie miałam wystarczająco dużo siły wewnątrz siebie, by spojrzeć innym w twarze. Dopiero, kiedy wychodziłyśmy przez drzwi, podniosłam głowę do góry, tylko po to by zmierzyć się z wysokim mężczyzną. Jego oczy posiadające te same niebezpieczne ogniki, jak te z dzisiejszego ranka, jak te, które dręczyły mnie od wielu lat. Gdyby nie zmarszczki na czole i wokół ust, które mówiły, że uśmiecha się często, pomyślałabym, że stoję przed moim napastnikiem. Czarne włosy oraz ciemna karnacja i oczy były cechą wspólną seniora i juniora Damiana.
To tylko jego ojciec. Tylko.. a może aż?
Nic nie powiedział, jedynie spojrzał bez wyrazu na mnie, po czym przeszedł obok, spuszczając wzrok na moje nadgarstki, które były widoczne pod rękawami ubrania. Mimo krótkiego luknięcia na moje dłonie, ocenił szkodę, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Podniósł wzrok i znowu nasze oczy się spotkały, tym razem jednak był wściekły. Za nim szli dwaj mężczyźni o pokaźnych rozmiarach.
- Ma facet tupet. - Warknęła pod nosem mama, kiedy ich minęliśmy.
Byłam tak przejęta jego obecnością, że nie zauważyłam, kiedy spięła się cała, a jej uścisk wzmocnił się wokół mnie.
- Patrzeć na moje dziecko, jakby kogoś zabiło, kiedy to jego synalek i jego koledzy są bestiami. - Prychnęła głośno.
Zanim drzwi się za nami zamknęły, usłyszałam jak polityk się obraca, pewnie by coś odpowiedzieć. Jednak my się nie odwróciłyśmy, by prowadzić dyskusję. Jeżeli cokolwiek odpowiedział, nic nie usłyszałam. Wyzbyłam się ochoty spojrzenia mu w twarz po raz ostatni, kiedy tylko zobaczyłam mojego tatę opartego o swój srebrny samochód. Kluczyki w lewej dłoni, dźwięczały, kiedy się nimi bawił.
Wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem, z brązową czupryną, która już dawno powinna była ujrzeć fryzjera, stał do mnie z prawego profilu. Patrzył w dal i z łatwością mogłam dostrzec, jak zamglone jego oczy były. Rozmyślał nad czymś głęboko. Bałam się jego reakcji na moje siniaki, jak bardzo będzie na mnie zły? Czy będzie krzyczał? Czy przyjechał sam?
Podchodząc do niego, starałam się skupić na uspokojeniu oddechu oraz myśli. Musiałam się zrelaksować, choćby minimalnie, jednak to graniczyło z cudem. Wiedziałam, że czy prędzej czy później, wybuchnę i zacznę płakać, krzyczeć, kopać co popadnie - wolałam później, kiedy byłabym sama.
Bądź dzielna. Bądź dzielna.
Powtarzałam niczym mantrę po raz kolejny dzisiaj, zaczęło mi to wchodzić w prawdziwy nawyk.
Nawyk.. Prychnęłam cichutko pod nosem. Jeśli nawyki nabierało się z minuty na minutę. 
Bądź dzielna.
Szybko zwrócił się w naszą stronę, kiedy obcasy mojej rodzicielki przestały obijać się o chodnik 3 metry przed nim. Spięty stał przede mną dosłownie sekundę, bo nim zdążyłam mrugnąć czy przywitać się, byłam w jego ramionach. Nawet nie wiedziałam, że tak chciałam płakać, jak wtedy w jego objęciach. Szlochać niczym dziecko, które niesłusznie uderzone w pupę. Czułam jak łzy zaczynają mi się zbierać w oczach i błagały o ich wypuszczenie na wolność. Przełknęłam boleśnie ślinę, pozbywając się rozpacz z mojego gardła.
Uśmiechnęłam się, tuląc się do misia, jakim był mój ojciec. W ciągu zeszłych dwóch miesięcy przybrał dobre osiem kilo. Wcześniej chudzielec, można było równie dobrze przytulić się do worka kości, dziś był miło miękki. Cokolwiek działo się w jego życiu, było pozytywne, skoro wrócił mu apetyt, cieszyłam się z jego szczęścia.
- Tęskniłam za tobą. - Wyszeptałam w jego klatkę piersiową.
- Ja za tobą też, ptaszyno. - Słyszałam troskę w jego głosie, ale nie ośmieliłam się zerknąć w górę, by zobaczyć jego minę.
Byłam tchórzem i niczym więcej. Nie mogłam znieść myśli, że nie zdołałam uciec. Po kopnięciu i ugryzieniu Damiana miałam wystarczająco dużo czasu na ucieczkę, dlaczego nie pobiegłam w siną dal? Dlaczego nadal stałam w miejscu i patrzyłam na szkolnych piłkarzy? Byłam żenująco słabą i nierozumną córką.
- Co oni ci zrobili? - Odsunął mnie od siebie i zaczął dokładnie analizować mój wygląd.
Złapał za moje nadgarstki łagodnie bacznie przyglądając się. Rzucił znaczące spojrzenie do tyłu za mnie, niewątpliwie mojej mamie. Myślę, że przegapiłam jakieś pytanie, bo po chwili zaczęła odpowiadać.
-Marynarka pokrywa wszystko. Nie chcesz tego widzieć. Lepiej stąd jedźmy do naszego mieszkania, Veronica na pewno potrzebuje ciszy.
- Na pewno masz rację, przyda jej się spokój. Poczekajmy pięć minut, Alex powinna być tu za chwilę. - Powiedział nerwowo, odkładając moje ręce wzdłuż mojego ciała najdelikatniej, jak tylko potrafił.
Coś w jego dotyku sprawiało, że czułam się bezpiecznie, a może odpowiedzialna za to była więź rodzinna. Nie byłam pewna. Wiedziałam jednak, że nie chciałam, żeby mnie puszczał wolno.
Moi rodzice się znowu kłócili, a ja zrobiłam to, co każdy nastolatek robi najlepiej, nie angażowałam się w ich sprawy i wsiadłam do samochodu na tylne siedzenie. Nie potrzebowałam słyszeć ich sprzeczek i, mimo że auto nie wspomogło mnie w tej sytuacji, marginalnie poczułam się swobodniej.
- Matthew, mówiłam ci, żebyś nie przywoził teraz swojej.. dziewczyny. - Zmierzyła groźnie wzrokiem mojego ojca, mama.
- Byłem już 120 kilometrów od miasta, po jaką cholerę miałbym się cofać, Dominic?! - Patrzył zdenerwowany na nią swoimi szarymi oczami.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale twoja córka została napastowana w szkole, a ty, jak gdyby nigdy nic, sprowadziłeś akurat teraz swoją kurwę?!
Gdybym nie znała lepiej, pomyślałabym, że dwójka ludzi zaraz padnie sobie do gardeł z nożami. Nie mogłam oddychać, pomieszczenie zdawało się zmniejszać i zmniejszać.
Z trudem przypominałam sobie nasze rodzinne momenty, które nigdy nie zawiodły zwrócić mi mój uśmiech. Święta Bożonarodzeniowe, urodziny, prezenty, wycieczki w góry, nad morze, do Grecji. Gra w szachy z ojcem oraz długie maratony filmowe z mamą, kiedy jedno szło do pracy a drugie wracało do domu. Potrzebowałam się uspokoić i moje wspomnienia pomogły mi.
Nabierałam coraz więcej powietrza w płuca, klepiąc się po plecach mentalnie. Rozmiar auta wydawał mi się w normie. Zmęczenie dopadło mnie po raz kolejny i tym razem nie pozwoliłam Morfeuszowi czekać na mnie. Osunęłam się o siedzenie i przymknęłam powieki. Zasnęłam, słysząc, jak kolejny głos dołącza się do awantury przed pojazdem. Nikt nawet nie zauważył, że mnie z nimi nie ma i jestem sama.

~

Jak tylko otworzyły się drzwi od naszego domu, wbiegłam po schodach do mojego pokoju. Nie miałam siły udawać gościnnej i popijać herbatkę z nową kobietą mojego ojca. Wiedziałam, że było niegrzeczne, ale prawdziwie wątpiłam, żeby ktokolwiek zauważył, że nie ma mnie salonie. Niegrzeczna wymiana zdań między trójką dorosłych trwała przez całą drogę, jak tylko wsiedli do samochodu. Obudzili mnie podniesionymi głosami, nic nie robiąc sobie z tego. Rozumiałam moją mamę, też nie chciałam tutaj Alex, mimo że jej nie znałam. Jednak nie winiłam mojego ojca, że palił się, by nas ze sobą zapoznać. Ich wieczna ignorancja i arogancja względem własnych uczuć nużyła mnie od dłuższego czasu. Dziś powiedziałam sobie dosyć, nie będę akceptować ich burdelu wokół mnie. Byłam już dorosła, do cholery, nie musiałam znosić ich niedojrzałego zachowania.
Chwyciwszy luźne dresy i długą bluzę oraz bieliznę, dużymi krokami udałam się do łazienki. Po zamknięciu drzwi na klucz, stanęłam przed lustrem, które obejmowało całą moją żałosną postać i więcej.
Zaskoczenie, jednocześnie samoakceptacja zagościły w moich oczach w tej samej sekundzie.
Po lewej stronie mojej twarzy widniała odbita na czerwono dłoń Damiana, usta były nabrzmiałe. Błyskawicznie zdjęłam marynarkę mojej mamy i resztę ubrań, wrzucając wszytko do kosza na brudne pranie. Wróciłam do stania przed drugą sobą. Mój brzuszek oraz okolice pod piersiami ozdobione były sinymi plamami, które idealnie pasowały do rozmiaru dużych pięści mojego głównego gnębiciela.
Weszłam pod prysznic i uruchomiłam gorącą wodę czym prędzej. Zaczęłam od głowy, którą szybko umyłam. Kiedy zaczęłam nakładać na siebie żel pod prysznic starałam się być niezwykle ostrożna. Po chwili bólu, przyszła nicość, ta, która otoczyła mnie swoimi ramionami, kiedy chłopaki zabawiali się. Nicość, która przypomniała mi, co mi się stało. Jego pocałunki, jego pięści, ich dłonie na jej małym ciele. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo brudna się czuję. Szorowałam całe ciało szczotką na tyle natarczywie i machinalnie, że zostawały czerwone ślady na mojej jasnej skórze. Nic mnie jednak nie powstrzymywało, by nie czyścić się z większą siłą.
Pomimo ogromnego dyskomfortu fizycznego po wcześniejszych przejściach, to moja psychika najbardziej cierpiała teraz.
Bądź dzielna, jesteś silna. Przetrwasz to.
Nie wierzyłam we własne myśli, ale starałam sobie wmówić, że mój świat się nie zawalił, że jeszcze wiele mnie czeka. W końcu nic się nie stało, tylko kilka siniaków i zaczerwienione usta od natrętnych pocałunków. Było mnie jakby dwie. Jedna niepewna siebie, wściekła na świat, pełna nienawiści i negatywnych myśli oraz druga, łagodna, kłamliwa, starająca się pozbierać siebie w jedną całość z powrotem. Nie umiałam wybrać jednej z nich, obie były mną i tworzyły mnie.
Zakręciłam kurek z wodą, po czym wyszłam z kabiny prysznicowej. Owinąwszy się białym, mięciutkim ręcznikiem, który sprawił ogromną ulgę mojemu ciału, oparłam się lewą stroną ciała o ścianę. Oddychałam nierówno, czucie wracało do mnie po gorącym prysznicu, powodując, że wszędzie, gdzie szczotka tarła o skórę, zaczęło mnie piec. Myśli kłębiły się i kłębiły w ilościach tak ogromnych, niemożliwych do zrozumienia, wyciszyły się. Obróciłam głowę w prawą stronę, patrząc z daleka w lustro. Nie marszczyłam brwi, nie uśmiechałam się, moje oczy puste, bez wyrazu. Nie spuszczając wzroku z kruchej postaci szatynki, usiadłam na zimnych kafelkach, oparta o ścianę.
Może i nie płakałam, nie rozmawiałam, nie ruszałam się z dobre dwadzieścia minut. Czułam się, jakbym w tej chwili traciła coś niezwykle ważnego, coś nieuchwytnego.
Zaśmiałam się kwaśno.
Ja już dawno coś straciłam. ,,Coś".. Ha.. Samą siebie a nie ,,coś". Wiele, wiele lat temu, jak poszłam po raz pierwszy do szkoły i poznałam ludzi.






Szablon by Selly