poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdzial IV

~ Veronica ~

Najlepszym słowem, jakim mogłam określić moje całe życie to: pomyłka. Nie, nie użalałam się nad sobą. Nie współczułam sobie, współczułam mojej rodzinie, że musieli mnie znosić i byli skazani na wychowanie mnie. Nie byłam warta tego wszystkiego, co dla mnie robili. Byłam niczym.
Nie rozumiałam tego całego szumu, który krążył wokół mnie. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co się wydarzyło, a co dopiero opowiadać o tym komendantowi, który notował szczegółowo na dużej karce A4 moje zeznania. Co jakiś czas rzucał mi krótkie i podejrzliwe spojrzenia, które znaczyły więcej niż tysiąc słów. Przed nim w tym pomieszczeniu było już czterech mężczyzn-policjantów i jedna pani psycholog, która zaczęła mnie namawiać do jak najbardziej pokręconych historyjek, by chłopakom z mojej klasy stała się jeszcze większa krzywda, niż ta którą dostaliby po moich prawdziwych oświadczeniach.
Byłam pozytywnie pewna, że chciała sprawdzić mój zdrowy rozsądek oraz zdrowie psychiczne. Kobieta była specjalistką, nie zatrudniliby jej, gdyby grała czysto i faktycznie chciała mojego dobra. Nie zdziwiło mnie zachowanie kogokolwiek, kto przyszedł do pokoju przesłuchań. Każdy poddawał moje zeznania podwójnej wątpliwości, sprawiając, że czułam się coraz bardziej zażenowana z minuty na kolejną minutę.
Podczas obdukcji myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Pozbawiona marynarki mojej mamy, stałam jedynie w jeansach i biustonoszu przed - dzięki Bogu - kobiecie, która była lekarzem. Mimo jej płci, nie zmieniało faktu, że nadal denerwowałam się, kiedy jej zimne dłonie, pokryte gumowymi rękawicami dotykały moje ciało. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie dotykał, lekarz czy kochanek. Nie życzyłam sobie drugiej osoby ciepła na moim, szczególnie po dzisiejszym zajściu.
Miałam dość przeżywania tego zajścia raz po raz, jakby sprawdzali moją cierpliwość i chcieli wychwycić jakiekolwiek błędy, które miałabym popełnić przy opowieści. Ale nic się takiego nie zdarzyło i wydawało mi się, że mieli mi to za złe. Chcieli mieć moją sprawę jak najszybciej za sobą i nikomu nie było na rękę to, że w ogóle się wydarzyłam.
Obok mnie nikt nie siedział. Mama domagała się, by towarzyszyć mi w obecnej chwili, ale ją wyprosiłam. Nie chciałam mieć żadnych świadków. Nie mogłam sobie pozwolić, by ktokolwiek z bliższych mi osób miałby mnie tak traktować jak ten tutaj obcy. Nie zniosłabym własnej matki patrzącej na mnie z litością, powątpiewaniem oraz niechęcią.
Nie płakałam. Ani jedna łza nie uciekła z moich oczu odkąd obudziłam się i zamierzałam tak to utrzymać. Wbrew pozorom nie chciałam się tutaj znaleźć. Chciałam sprawiedliwości, oczywiście, ale to co się wydarzyło, wydawało się być nierealne. Nikt nie wierzył mi, a po trzecim razie, kiedy powtarzałam to samo, zaczęłam sama patrzeć na siebie z wyrzutem, że otwieram usta.
W końcu to graniczyło z cudem, by osiemnastolatka została pobita, molestowana i niemal zgwałcona przed szkołą, do której chodziło dużo za dużo ludzi, by nikt niczego nie spostrzegł, nie wezwał pomocy. Głównym zainteresowanym był syn polityka, który był jednym z senatorów Francji.
- [...] Zemdlałam po uderzeniu w twarz przez Damiana Duranda i obudziłam się z potwornym bólem na całym ciele u higienistki w szkole. - Zakończyłam opowieść.
Nie pominęłam żadnych kwestii, wszystko co powiedziałam było prawdą, a jednak czułam się jakby policjant mierzył mnie czujnie wzrokiem.
Tak, Panie władzo, sama sobie nabiłam te siniaki i rozdarłam ubranie. Zmyślam, bo lubię mieszać innym w życiu. To moje hobby, wymyślać niestworzone historie i krzywdzić samą siebie oraz innych.
I mimo że byłam zirytowana w środku, nie okazywałam tego. Nie ufałam własnym emocjom. Gdybym zaczęła krzyczeć czy żalić się, zaczęłabym płakać. Okazywanie słabości przychodziło mi za łatwo. Miałam dość samej siebie i swojej niestabilności emocjonalnie.
Złość ze mnie uszła błyskawicznie, niczym powietrze z balonu, kiedy nakazano mi podpisać oświadczenie, że wszystko co zostało zapisane jest prawdą. To było coś nowego, jeszcze nikt mi nie dał czegokolwiek do podpisania. Podpisałam bez wahania, szybko i nie patrząc na moje imię i nazwisko.
Spokojnie, Veronica, już zbliżasz się do końca.
Bałam się, że zniszczę kartkę, jeśli nacisnę mocniej pióro, dlatego też podpis był średnio wyraźny i nabazgrany.
- Oj, dziecko, mam nadzieję, że ty wiesz, co robisz. Rodzina Durand nie jest rodziną, z którą można mieszać z błotem. Kłopoty przytrafiają się tym, co zadzierają z politykami. - Powiedział pod nosem ostatnie zdanie, zanim prędko wyszedł z pokoju przesłuchań.
Czy to oznaczało, że źle robię? Może faktycznie nie powinnam walczyć? ,,Kłopoty"? Jakie kłopoty? Takie, który by pozbawiły moją mamę pracy? Mojego ojca zamknęliby do więzienia za przekroczenie prędkości? Czy może ,,kłopoty" to był synonim do ,,umrzesz"? Nie.. Przecież to głupstwo, aby policjant powiedział coś takiego, pewnie źle usłyszałam.
Czekałam na kolejną osobę, by weszła. Roztargniona oglądałam pokój, w którym się znajdowałam. Spoglądałam dokładnie na każdą ścianę jaka mnie otaczała. Musiałam zrobić cokolwiek, by odwrócić moje myśli od tego, co się wydarzyło dzisiejszego ranka oraz niedowiarków, którzy chyba mieli moje siniaki za makijaż, który starannie wykonałam.
Jasne światło padało z żarówki, która wisiała półtora metra nade mną i rozświetlało dokładnie pomieszczenie. Pokój był ciemnoszary, przygnębiająco niewielka przestrzeń z czarnym lutrem na jednej ze ścian, zza którego byłam bacznie obserwowana. Nikogo nie widziałam, ale nie brakowało mi pewności, że miałam towarzystwo. Zwróciłam wzrok z powrotem na moje dłonie, które były złożone na metalowym stoliku.
Było mi potwornie zimno. Dreszcze przechodziły mnie co kilka sekund od karku wzdłuż pleców, a nogi podrygiwały, uderzając piętami o podłożę. Nadal miałam na sobie marynarkę mojej mamy, która już nie pachniała nią. Byłam niespokojna nie mogąc wyczuć jej zapachu, który dodawałby mi odwagi. Brakowało mi jej zapachu, ciepła. Czułam się osamotniona, ale nie żałowałam, że jej przy mnie teraz nie było. Wolałam jej nie widzieć.
Chciałam się zapaść pod ziemię z dyskomfortu oraz wstydu. Niezależnie od tego, co tutaj by się stało, wszyscy myśleli, że kłamię. Mama może i mi ufała, ale czy na pewno nie poddawała mojej niewinności w wątpliwość? Skąd miałam pewność, że chłopaków historie nie wzbudzą w niej wahania?
Czy będą szczerzy w swoich zeznaniach? Czy wystraszyli się policji i powiedzą prawdę? Może się wyparli wszystkiego? Czy każdy z nich ma przy sobie adwokata? Dlaczego ja przy sobie nikogo nie mam? Dlaczego ja jestem traktowana jak przestępca? Czy każdy jest tak traktowany przez policjantów czy tylko ja? Czy moja mama nadal czeka na poczekalni? Czy mój tato już wie? Czy przyjechał ze swoją dziewczyną czy sam? Jak zareaguje na to, co się wydarzyło?
Pytania się nie kończyły, a nawet powielały. Głowa bolała mniej dzięki tabletkom przeciwbólowym zapodanym przez moją rodzicielkę. Brzuch, żebra nadgarstki i ramiona nadal pulsowały. Kiedy przyjadę do domu, nie będę w stanie na siebie spojrzeć, to wiedziałam. Przez moment uczucia chciały przejąć mój umysł, jednak odgoniłam myśli. Potrzebowałam być silna, dzielna, łzy na nic się nie zdadzą.
Ziewnęłam, zakrywając usta prawą dłonią. Dopiero teraz dotarł do mnie fakt, że byłam wypompowana po dzisiejszych wydarzeniach. Niewyspana, po lekkim joggingu, otrzymałam parę ciosów w brzuch oraz twarz, uderzyłam także o budynek oraz zemdlałam. Mogłabym dodać do moich obrażeń, które przyczyniły się do wymęczenia organizmu natrętne pocałunki i dotyk Damiana, ale to nie sprawiło, że byłam zmęczona, to jedynie sprawiało, że chciałam zwymiotować.
Drzwi otworzyły się ponownie, moje oczy powędrowały ku górze, by zostały uwięzione w oczach mojej rudowłosej mamy. Podniosłam się szybko z krzesełka i podbiegłam do niej, wtulając się w nią. Wdychałam jej zapach płytko, zapamiętując słodycz jej perfum oraz ciepło, jakie od niej biło. Faktycznie, brakowało mi tej kobiety, której zawdzięczałam w zasadzie wszystko, co miałam. Czułam się, jakbym nie widziała jej latami, kiedy to były niespełna 5 godzin.
Odwzajemniła uścisk, przytulając mnie do siebie jeszcze mocniej. Niechętnie po chwili puściła mnie, ale tylko po to, by spojrzeć mi głęboko w oczy i otoczyć ramieniem. Oddychała niezwykle głęboko, jakby uspokajając samą siebie.
- Wracamy do domu, chodź. - Powiedziała miękko.
- Skończyliśmy tutaj? - Mój głos wyszedł niczym jęk, przez co zbeształam samą siebie mentalnie.
- Tak.
Patrzyłam na moje trampki, kiedy mijaliśmy ludzi. Nie miałam wystarczająco dużo siły wewnątrz siebie, by spojrzeć innym w twarze. Dopiero, kiedy wychodziłyśmy przez drzwi, podniosłam głowę do góry, tylko po to by zmierzyć się z wysokim mężczyzną. Jego oczy posiadające te same niebezpieczne ogniki, jak te z dzisiejszego ranka, jak te, które dręczyły mnie od wielu lat. Gdyby nie zmarszczki na czole i wokół ust, które mówiły, że uśmiecha się często, pomyślałabym, że stoję przed moim napastnikiem. Czarne włosy oraz ciemna karnacja i oczy były cechą wspólną seniora i juniora Damiana.
To tylko jego ojciec. Tylko.. a może aż?
Nic nie powiedział, jedynie spojrzał bez wyrazu na mnie, po czym przeszedł obok, spuszczając wzrok na moje nadgarstki, które były widoczne pod rękawami ubrania. Mimo krótkiego luknięcia na moje dłonie, ocenił szkodę, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Podniósł wzrok i znowu nasze oczy się spotkały, tym razem jednak był wściekły. Za nim szli dwaj mężczyźni o pokaźnych rozmiarach.
- Ma facet tupet. - Warknęła pod nosem mama, kiedy ich minęliśmy.
Byłam tak przejęta jego obecnością, że nie zauważyłam, kiedy spięła się cała, a jej uścisk wzmocnił się wokół mnie.
- Patrzeć na moje dziecko, jakby kogoś zabiło, kiedy to jego synalek i jego koledzy są bestiami. - Prychnęła głośno.
Zanim drzwi się za nami zamknęły, usłyszałam jak polityk się obraca, pewnie by coś odpowiedzieć. Jednak my się nie odwróciłyśmy, by prowadzić dyskusję. Jeżeli cokolwiek odpowiedział, nic nie usłyszałam. Wyzbyłam się ochoty spojrzenia mu w twarz po raz ostatni, kiedy tylko zobaczyłam mojego tatę opartego o swój srebrny samochód. Kluczyki w lewej dłoni, dźwięczały, kiedy się nimi bawił.
Wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem, z brązową czupryną, która już dawno powinna była ujrzeć fryzjera, stał do mnie z prawego profilu. Patrzył w dal i z łatwością mogłam dostrzec, jak zamglone jego oczy były. Rozmyślał nad czymś głęboko. Bałam się jego reakcji na moje siniaki, jak bardzo będzie na mnie zły? Czy będzie krzyczał? Czy przyjechał sam?
Podchodząc do niego, starałam się skupić na uspokojeniu oddechu oraz myśli. Musiałam się zrelaksować, choćby minimalnie, jednak to graniczyło z cudem. Wiedziałam, że czy prędzej czy później, wybuchnę i zacznę płakać, krzyczeć, kopać co popadnie - wolałam później, kiedy byłabym sama.
Bądź dzielna. Bądź dzielna.
Powtarzałam niczym mantrę po raz kolejny dzisiaj, zaczęło mi to wchodzić w prawdziwy nawyk.
Nawyk.. Prychnęłam cichutko pod nosem. Jeśli nawyki nabierało się z minuty na minutę. 
Bądź dzielna.
Szybko zwrócił się w naszą stronę, kiedy obcasy mojej rodzicielki przestały obijać się o chodnik 3 metry przed nim. Spięty stał przede mną dosłownie sekundę, bo nim zdążyłam mrugnąć czy przywitać się, byłam w jego ramionach. Nawet nie wiedziałam, że tak chciałam płakać, jak wtedy w jego objęciach. Szlochać niczym dziecko, które niesłusznie uderzone w pupę. Czułam jak łzy zaczynają mi się zbierać w oczach i błagały o ich wypuszczenie na wolność. Przełknęłam boleśnie ślinę, pozbywając się rozpacz z mojego gardła.
Uśmiechnęłam się, tuląc się do misia, jakim był mój ojciec. W ciągu zeszłych dwóch miesięcy przybrał dobre osiem kilo. Wcześniej chudzielec, można było równie dobrze przytulić się do worka kości, dziś był miło miękki. Cokolwiek działo się w jego życiu, było pozytywne, skoro wrócił mu apetyt, cieszyłam się z jego szczęścia.
- Tęskniłam za tobą. - Wyszeptałam w jego klatkę piersiową.
- Ja za tobą też, ptaszyno. - Słyszałam troskę w jego głosie, ale nie ośmieliłam się zerknąć w górę, by zobaczyć jego minę.
Byłam tchórzem i niczym więcej. Nie mogłam znieść myśli, że nie zdołałam uciec. Po kopnięciu i ugryzieniu Damiana miałam wystarczająco dużo czasu na ucieczkę, dlaczego nie pobiegłam w siną dal? Dlaczego nadal stałam w miejscu i patrzyłam na szkolnych piłkarzy? Byłam żenująco słabą i nierozumną córką.
- Co oni ci zrobili? - Odsunął mnie od siebie i zaczął dokładnie analizować mój wygląd.
Złapał za moje nadgarstki łagodnie bacznie przyglądając się. Rzucił znaczące spojrzenie do tyłu za mnie, niewątpliwie mojej mamie. Myślę, że przegapiłam jakieś pytanie, bo po chwili zaczęła odpowiadać.
-Marynarka pokrywa wszystko. Nie chcesz tego widzieć. Lepiej stąd jedźmy do naszego mieszkania, Veronica na pewno potrzebuje ciszy.
- Na pewno masz rację, przyda jej się spokój. Poczekajmy pięć minut, Alex powinna być tu za chwilę. - Powiedział nerwowo, odkładając moje ręce wzdłuż mojego ciała najdelikatniej, jak tylko potrafił.
Coś w jego dotyku sprawiało, że czułam się bezpiecznie, a może odpowiedzialna za to była więź rodzinna. Nie byłam pewna. Wiedziałam jednak, że nie chciałam, żeby mnie puszczał wolno.
Moi rodzice się znowu kłócili, a ja zrobiłam to, co każdy nastolatek robi najlepiej, nie angażowałam się w ich sprawy i wsiadłam do samochodu na tylne siedzenie. Nie potrzebowałam słyszeć ich sprzeczek i, mimo że auto nie wspomogło mnie w tej sytuacji, marginalnie poczułam się swobodniej.
- Matthew, mówiłam ci, żebyś nie przywoził teraz swojej.. dziewczyny. - Zmierzyła groźnie wzrokiem mojego ojca, mama.
- Byłem już 120 kilometrów od miasta, po jaką cholerę miałbym się cofać, Dominic?! - Patrzył zdenerwowany na nią swoimi szarymi oczami.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale twoja córka została napastowana w szkole, a ty, jak gdyby nigdy nic, sprowadziłeś akurat teraz swoją kurwę?!
Gdybym nie znała lepiej, pomyślałabym, że dwójka ludzi zaraz padnie sobie do gardeł z nożami. Nie mogłam oddychać, pomieszczenie zdawało się zmniejszać i zmniejszać.
Z trudem przypominałam sobie nasze rodzinne momenty, które nigdy nie zawiodły zwrócić mi mój uśmiech. Święta Bożonarodzeniowe, urodziny, prezenty, wycieczki w góry, nad morze, do Grecji. Gra w szachy z ojcem oraz długie maratony filmowe z mamą, kiedy jedno szło do pracy a drugie wracało do domu. Potrzebowałam się uspokoić i moje wspomnienia pomogły mi.
Nabierałam coraz więcej powietrza w płuca, klepiąc się po plecach mentalnie. Rozmiar auta wydawał mi się w normie. Zmęczenie dopadło mnie po raz kolejny i tym razem nie pozwoliłam Morfeuszowi czekać na mnie. Osunęłam się o siedzenie i przymknęłam powieki. Zasnęłam, słysząc, jak kolejny głos dołącza się do awantury przed pojazdem. Nikt nawet nie zauważył, że mnie z nimi nie ma i jestem sama.

~

Jak tylko otworzyły się drzwi od naszego domu, wbiegłam po schodach do mojego pokoju. Nie miałam siły udawać gościnnej i popijać herbatkę z nową kobietą mojego ojca. Wiedziałam, że było niegrzeczne, ale prawdziwie wątpiłam, żeby ktokolwiek zauważył, że nie ma mnie salonie. Niegrzeczna wymiana zdań między trójką dorosłych trwała przez całą drogę, jak tylko wsiedli do samochodu. Obudzili mnie podniesionymi głosami, nic nie robiąc sobie z tego. Rozumiałam moją mamę, też nie chciałam tutaj Alex, mimo że jej nie znałam. Jednak nie winiłam mojego ojca, że palił się, by nas ze sobą zapoznać. Ich wieczna ignorancja i arogancja względem własnych uczuć nużyła mnie od dłuższego czasu. Dziś powiedziałam sobie dosyć, nie będę akceptować ich burdelu wokół mnie. Byłam już dorosła, do cholery, nie musiałam znosić ich niedojrzałego zachowania.
Chwyciwszy luźne dresy i długą bluzę oraz bieliznę, dużymi krokami udałam się do łazienki. Po zamknięciu drzwi na klucz, stanęłam przed lustrem, które obejmowało całą moją żałosną postać i więcej.
Zaskoczenie, jednocześnie samoakceptacja zagościły w moich oczach w tej samej sekundzie.
Po lewej stronie mojej twarzy widniała odbita na czerwono dłoń Damiana, usta były nabrzmiałe. Błyskawicznie zdjęłam marynarkę mojej mamy i resztę ubrań, wrzucając wszytko do kosza na brudne pranie. Wróciłam do stania przed drugą sobą. Mój brzuszek oraz okolice pod piersiami ozdobione były sinymi plamami, które idealnie pasowały do rozmiaru dużych pięści mojego głównego gnębiciela.
Weszłam pod prysznic i uruchomiłam gorącą wodę czym prędzej. Zaczęłam od głowy, którą szybko umyłam. Kiedy zaczęłam nakładać na siebie żel pod prysznic starałam się być niezwykle ostrożna. Po chwili bólu, przyszła nicość, ta, która otoczyła mnie swoimi ramionami, kiedy chłopaki zabawiali się. Nicość, która przypomniała mi, co mi się stało. Jego pocałunki, jego pięści, ich dłonie na jej małym ciele. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo brudna się czuję. Szorowałam całe ciało szczotką na tyle natarczywie i machinalnie, że zostawały czerwone ślady na mojej jasnej skórze. Nic mnie jednak nie powstrzymywało, by nie czyścić się z większą siłą.
Pomimo ogromnego dyskomfortu fizycznego po wcześniejszych przejściach, to moja psychika najbardziej cierpiała teraz.
Bądź dzielna, jesteś silna. Przetrwasz to.
Nie wierzyłam we własne myśli, ale starałam sobie wmówić, że mój świat się nie zawalił, że jeszcze wiele mnie czeka. W końcu nic się nie stało, tylko kilka siniaków i zaczerwienione usta od natrętnych pocałunków. Było mnie jakby dwie. Jedna niepewna siebie, wściekła na świat, pełna nienawiści i negatywnych myśli oraz druga, łagodna, kłamliwa, starająca się pozbierać siebie w jedną całość z powrotem. Nie umiałam wybrać jednej z nich, obie były mną i tworzyły mnie.
Zakręciłam kurek z wodą, po czym wyszłam z kabiny prysznicowej. Owinąwszy się białym, mięciutkim ręcznikiem, który sprawił ogromną ulgę mojemu ciału, oparłam się lewą stroną ciała o ścianę. Oddychałam nierówno, czucie wracało do mnie po gorącym prysznicu, powodując, że wszędzie, gdzie szczotka tarła o skórę, zaczęło mnie piec. Myśli kłębiły się i kłębiły w ilościach tak ogromnych, niemożliwych do zrozumienia, wyciszyły się. Obróciłam głowę w prawą stronę, patrząc z daleka w lustro. Nie marszczyłam brwi, nie uśmiechałam się, moje oczy puste, bez wyrazu. Nie spuszczając wzroku z kruchej postaci szatynki, usiadłam na zimnych kafelkach, oparta o ścianę.
Może i nie płakałam, nie rozmawiałam, nie ruszałam się z dobre dwadzieścia minut. Czułam się, jakbym w tej chwili traciła coś niezwykle ważnego, coś nieuchwytnego.
Zaśmiałam się kwaśno.
Ja już dawno coś straciłam. ,,Coś".. Ha.. Samą siebie a nie ,,coś". Wiele, wiele lat temu, jak poszłam po raz pierwszy do szkoły i poznałam ludzi.






niedziela, 25 października 2015

Rozdział III

~ Lucy ~

Nie miałam ochoty na płacz, tupanie nogą czy jedzenie lodów. Jedyny nastrój, który się mnie trzymał przez ostatnie dni to chęć zemsty. Nie myślcie, że chodziłam po Ziemi szukając ofiar, nie, to Duke wyzwalał we mnie moją najgorszą z najgorszych stron. Facet zapracował sobie na moją szczerą nienawiść. Rzadko kiedy kogoś nie lubię, ale odkąd go poznałam, weszło mi w nawyk unikanie jego osoby.
- Zostało ci 8 tygodni i zostaniesz moją asystentką. - Szczerzył się w moją stronę.
Stał pochylony, opierając się łokciami o moje biurko, wlepiając we mnie swoje gały i mówiąc, jak beznadziejna jestem. Widząc jego perfekcyjnie równe i białe zęby w uśmiechu, który wręcz krzyczał o jego nieuczciwości, marzyłam o wepchnięciu mojej pięści w jego buzię z dużym impetem.
- Wolałabym skoczyć z czternastego piętra. Nago. Z przyklejonym zdjęciem twojej twarzy na moim tyłku. - Odpowiedziałam, starając się rozluźnić się wystarczająco na tyle, bo moje dłonie przestały się zwijać w pięści.
Moje kolana bolały od nacisku, jaki na nich nakładałam, ale nie było nic, co mogłoby mi pomóc na uspokojenie nerwów. Zaciskałam ręce na nich, powodując nieprzyjemne uczucie.
- Na samobójstwo jeszcze będziesz miała czas. - Puścił mi oczko. - A do tego czasu, zrób mi kawę, musisz nabrać wprawy.
Wywróciłam oczami na jego beznadziejne sposoby wyprowadzenia mnie z równowagi. Natychmiastowo przestałam się spinać i spojrzałam na niego znudzona.
- Idź do Szefowej i sprawdź, czy nie znalazłaby dla ciebie miejsca w budzie jej psa. Wypierdalaj, nie mam ochoty oglądać twojej gęby.
Zaśmiał się krótko, po czym wyprostował i rozczochrał swoje czekoladowe włosy ręką. Nie było mu do śmiechu, specjalnie przychodził do mnie, by rozjuszyć mnie. Byłam święcie przekonana, że to było jego hobby, dokuczanie mi.
- Wkurwiasz się, bo James wybrał mnie, jako prowadzącego a nie ciebie.
- Ja? - Wywróciłam oczami. - To ty jesteś nieproszony w moim gabinecie.. I to sprowadza do pytania, po jakiego, chuja, tutaj przyszedłeś? Nikt ciebie nie zapraszał.
- I tutaj się mylisz, Benson, Góra mnie nasłała na ciebie, by przypomnieć ci o terminie.
- Góra? Szefowa ma wyjebane w termin, a nawet jeżeli chciałaby mi przypomnieć o nim, nie wysyłałaby ciebie, Looker. Sama przyszłaby tutaj.
- Bardzo jej zależy, żebyś nie skończyła jako moja podwładna, nie rozumiem dlaczego. - Udawał głupka.
- Może dlatego, bo jesteś skurwysynem? - Przybrałam przesłodzony głos. - Ale tylko zgaduję.
- Płaciłaby mniejsze wynagrodzenie, lepiej by na tym wyszła. - Pozostał niewzruszony. - Myślałaś już nad tym w jakiej filiżance będziesz podawać mi kawę z mlekiem.
- W misce dla kundla.
Uśmiech zagościł na jego ustach i nawet gdybym się starała, nie zapobiegłam tego samego na moich ustach. Nie były to miłe uśmiechy, które wymieniają ze sobą dwoje przyjaciół, chyba, że oboje mamy spaczone podejście do przyjaźni. Zionęliśmy nienawiścią w każdym możliwym momencie do siebie nawzajem.
- Dlaczego nienawidzisz mężczyzn? - Spytał z poważną miną. - Może jeszcze nie znalazłaś tego, który by ci zawrócił w głowie, a ty od razu z dziewczyną kręcisz.
Zawsze to robił, poruszał temat mojego związku z Katie, kiedy chciał mnie rozjuszyć i niemal zawsze udawało mu się, ale nie dzisiaj. Dziś nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję z kimś takim jak on.
- To samo pytanie dla ciebie, kochasiu, może jeszcze nie spotkałeś tego jedynego? A ty od razu do dziewczyn biegniesz.. - Westchnęłam teatralnie.
Prychnął pod nosem, patrząc na ścianę za mną, pewnie na zegar, który tykał przypominając mi o mijającym czasie.
Miałam dwa miesiące na znalezienie kogoś utalentowanego i nagranie jego bądź jej demo, a następnie namówienie zarządu, że to jest głos, którego nasze wydawnictwo poszukuje. Ostatnie pół roku było nie do wytrzymania. Poszukiwanie właściwego głosu wcale nie jest proste, nie każdy się nadaje i nie każdy jest gotowy na show biznes. Znalezienie kogoś, kto wierzy w swój talent i przyszłość graniczy z cudem. Nigdy nie możesz przewidzieć, czy komuś zaraz się nie odwidzi bycie artystą, a na dzieciaki nie mam najmniejszej ochoty.
Myślałam, że znalazłam to, czego potrzebowaliśmy, ale chłopak wycofał się po kilku tygodniach, ponieważ jego rodzice byli przeciwni. Nie będę się uganiać za nastolatkami, to pewne. Nie mogę stracić czasu na kolejnego niezdecydowanego.
Duke wyszedł bez pożegnania, trzaskając drzwiami za sobą. Jak tylko opuścił pomieszczenie, wydało mi, że nagle tlenu w pomieszczeniu było więcej, a jego mocne perfumy zniknęły równie szybko.
- Zero kultury i wychowania. - Skrytykowałam jego zachowanie pod nosem, po czym podniosłam się z fotela.
Ściany w moim gabinecie były białe, co wpasowywało się do szklanych mebli. Uwielbiałam czystość pomieszczenia, która wpływała kojąco na moją osobę. Na biurku znajdowało się kilka płyt do przesłuchania, należące do ludzi, którzy pragnęli się wybić ponad powierzchnię. Moja niechęć do tych singlów była niewyobrażalna. Szanowałam to, że ktoś chciał mi ułatwić pracę, tyle że zawsze to Duke zabierał dobre płyty, a ja dostawałam tych, z którymi coś było nie tak. Poszukiwałam prawdziwego talentu, nie mogłam się zbłaźnić przed zarządem. Wystarczająco dużo wstydu się najadłam miesiąc temu przez tego dzieciaka.
Wzięłam w dłonie marynarkę i torebkę, którą od razu zarzuciłam na ramię i wyszłam z gabinetu. Zamknęłam za sobą drzwi, odwróciłam się w stronę mojej sekretarki i podałam jej klucze.
Żałowałam, że moja asystentka nie potrafiła śpiewać. Prezentowała się znakomicie, blondynka o długich włosach, zielone oczy, umiejętnie wykonany make up oraz świetny hipisowski styl, wyglądała jak nastolatka mimo swojego dojrzałego wieku. Z tego co mi było wiadome, miała dwójkę dzieci i zgorzkniałego mężna na karku, wyglądała mimo to niezwykle dobrze. Miała świetny wizerunek i to ,,coś", co obecnie każdy szuka, tyle że nie w muzyce.
Delikatnie muskając jej dłoń, odwróciłam się na pięcie, po czym zaczęłam jak oszalała zbiegać po schodach, by w dobrym czasie znaleźć się na parkingu.
Nie byłam nawet w połowie drogi, a dyszałam jakbym przebiegła milę. Śmianie się w takiej sytuacji, było złym dodatkiem, bo męczyłam się jeszcze szybciej. Zawsze myślałam, że mam dobrą kondycję, najwyraźniej byłam w błędzie.
Zeskoczyłam z ostatniego schodka, widziałam już mój srebrny samochód, kiedy po prawie pustym podziemnym parkingu rozdzwonił się mój telefon. Echo spowodowało, że kilka dreszczy przebiegło po moim karku, jednak odebrałam dopiero, gdy wsiadłam do środka auta.
- Gdzie jesteś? - Nerwowo zapytała Kate, jednak mogłabym przysiąc, że uśmiechała się sztucznie.
- Spokojnie, już jestem w drodze. - Starałam się uspokoić moją narzeczoną. - Nie masz o co się martwić, lada moment i będę.
- W tym problem, specjalnie wybrałam z mamą restaurację blisko wytwórni, żebyś zdążyła na czas. Ona chce wychodzić.. - Ostatnie zdanie dodała szepcząc.
- Zatrzymaj ją, zaraz będę.
Rozłączyłam się, po czym od razu odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem opon. Moja przyszła teściowa miała tendencję do histeryzowania, czasem ten owy gen uaktywniał się także w mojej Katie. Nie rozumiałam na czym polegał ich problem, umówiłyśmy się na osiemnastą, było za dziesięć szósta, miałam sporo czasu, to one przyszły za szybko. Czepiają się mnie, bo pewnie zapomniały, że przekładałam na godzinę później spotkanie.
Szczęście dopisywało mi na tyle, że nie natknęłam się na żadne korki i raz dwa byłam pod pizzerią. Szłam błyskawicznym krokiem ku drzwiom, które otworzył mi miły mężczyzna i przepuścił mnie pierwszą. Doceniałam takie małe gesty, uśmiech natychmiastowo wkradł mi się na usta. Mimo że byłam tylko i wyłącznie stworzona dla Kate, lubiłam ludzi z manierami, zwyczajnie podziwiałam ich. Sama byłam dobrze wychowana, ale zapomina się człowiek i czasem podchodzi zbyt materialnie bądź negatywnie do danych czynności. Nie dostrzegałam w byciu sympatycznym czegokolwiek złego, podobało mi się to wręcz, że nadal są osoby, które wyznają zasady dobrych manier mimo XXI wieku i pomylonych, nadgorliwych, nie znających definicji feminizmu ,,feministek". Sama byłam feministką, tyle że znająca definicję, byłam za równością i tylko równością wobec wszystkich.
Zastałam dwie piękne blondynki w kącie siedzące niecierpliwie przy stole. Zaśmiałam się krótko na wzrok, który posłała mi moja przyszła teściowa. Zdegustowana czekaniem na mnie, siedziała sztywno oparta o oparcie krzesła i wpatrywała się ślepo we mnie. Widziałam jej znudzenie oraz zażenowanie moim minimalnym spóźnieniem.
Moja piękna dziewczyna wstała natychmiastowo od stolika i objęła mnie ciasno z uśmiechem. Pachniała jak zawsze delikatnymi kwiatowymi perfumami. Jej dłonie miękko usadzone na moich biodrach, a buzia w moich włosach, wydychając mój zapach. Dla takich momentów byłam z nią, czułam jej bliskość i miłość, jaką mnie darzyła, a ja ją. Chciałam spędzić z nią resztę życia i dlatego też się tutaj zebrałyśmy dzisiaj.
Nie puściła mnie dopóki jej mama nie chrząknęła, upominając nas, że jesteśmy między ludźmi. Mimo dwudziestego pierwszego wieku, tolerancji, która - rzekomo - panowała wokół, społeczeństwo gapiło się bez mrugania na pary homoseksualne bądź wmawiało sobie, że jesteśmy tylko przyjaciółkami.
Katie zanim odsunęła się ode mnie, mechanicznie złapała mnie za okrągły pośladek, by uświadomić wszystkim stan rzeczy między nami. Wyszczerzyła swoje zęby w szczerym uśmiechu, po czym puściła mi oczko.
Radowałam się w środku, kiedy Keira, jej rodzicielka wywróciła oczami na nasze zachowanie. Kobieta już dawno temu pogodziła się z myślą, że jej córka jest lesbijką i nawet cieszyła się z tego, jedyny problem miała ze mną, jako że nie pasowałam do jej standardów życiowych. Śmieszył mnie fakt, że nie chciała mnie jako żony dla swojej córki, kiedy sama była trzy razy w związku małżeńskim. Nie jej było oceniać nasz związek i nasze uczucie.
Usiadłyśmy obok siebie, trzymając się za ręce. Mimo bycia z nią przez trzy lata, nie znudziłyśmy się sobą. Po roku mieliśmy małe problemy związane z brakiem stałej pracy Kate, ale doszłyśmy do porozumienia. Zawsze pragnęłyśmy siebie nawzajem, kochałyśmy siebie bez dna.
Jej pięknie błękitne oczy pełne iskierek, blond włosy niechlujnie ulizane, ubrana w letnią sukienkę w marynarskim stylu i w szpilkach. Wyglądała jak co dzień, ale inaczej. Cieszyła się jak zawsze, ale tego dnia wyjątkowo poprawiła mi nastrój. Odwzajemniłam uśmiech.
- Więc, Lucy, masz jakiś powód na usprawiedliwienie siebie? - Spytała z podniesioną brwią Pani Clum.
- Nie spóźniłam się, zapomniałyście, że przełożyłyśmy spotkanie na późniejszą godzinę, przyszłyście za szybko. Generalnie, jestem na czas i nie powinna się mnie Pani czepiać.
Kobieta automatycznie spojrzała na zegarek, który miała na lewym nadgarstku. Wpatrywała się w niego kilka sekund, po czym westchnęła cicho i oparła się o oparcie. Zmieniła wyraz twarzy na łagodniejszy, patrząc na nas. Potrafiłam dostrzec jej cichą nadzieję w oczach, że Katie wyjdzie w miłostkach, w których ona zawiodła. Chciałam jej na głos przysiąc, że nie opuszczę jej córki, chyba że zwariuję bądź umrę, ale nie chciałam wszcząć dyskusji, więc milczałam i jedynie obserwowałam jej ruchy.
Ubrana w marynarkę i spódnicę w kratę, ułożone perfekcyjnie włosy, ledwo zauważany makijaż, sprawiały, że wyglądała kilka lat młodziej, a zajmowała się polityką zawodowo. Moja teściowa prezentowała się odwrotnie od mojej Kate, jak na rodzinę, miały kompletnie inne gusty. Jedna sprawiała wrażenie niedostępnej i poważnej, a druga beztroska oraz towarzyska. Nie dziwiłam się, Keirze jej chłodu, doskonale wiedziałam, jaki był ojciec Katie, despota i tyran. Kobieta spędziła z nim wiele potwornych, długich lat, pewnie przeżyła wiele przykrości. Moja przyszła żona straciła kontakt z rodzicielem, kiedy wziął rozwód z jej matką, kiedy miała 7 lat.
Chwilę rozmyślałam nad tym, czy powaga w rodzinie Clum przychodzi z wiekiem, czy doświadczeniem, kiedy poczułam uszczypnięcie. Moje prawe przedramię zaróżowione, powodem była Kate i jej dziecinne podejście do moich podróżnych myśli.
- Zawsze taka jesteś, czy tylko kiedy jesteś ze mną? - Spytała rozbawiona mama.
Jej rozluźniona postawa, sprawiła, że zarumieniłam się nieco i posłałam znaczące spojrzenie mojej narzeczonej. Doskonale wiedziała, że byłam zdumiona błyskawicznie zmienionym nastrojem jej matki. Dziewczyna uśmiechnęła się jedynie i wzruszyła ramionami.
- Czasem mi się zdarza. - Wybąkałam niczym nastolatka przyłapana na oglądaniu niegrzecznych filmów dla dorosłych.
- Czasem? - Zachichotała Kate. - Ty non stop jesteś myślami gdzieś indziej.
- O czym więc myślisz tak? - Spytała poważniej, lecz nadal wesoło.
- O twojej córce.
- Nawet kiedy jesteś blisko niej?
- Oczywiście, wtedy najwięcej. Kocham ją i uwielbiam to sobie powspominać.
- Nie wolisz spędzić z nią czasu w rzeczywistości? - Była zaskoczona. - Nie lepiej byłoby zamiast myśleć, czuć?
- Czułam nieraz, a lubię rozpamiętywać, żeby pamiętać na później. - Spojrzałam na Kate, która ściskała moją dłoń i wpatrywała się we mnie rozczulona. - Z cichą nadzieją, że nigdy mi jej nie zabraknie i nie będą mi potrzebne wspomnienia o niej.
- Dlatego tutaj jesteśmy? Będzie ślub?
Zaśmiałam się nerwowo wraz z moją narzeczoną. Jej mama jeszcze nie była pewna, jakie plany miałyśmy wobec siebie, że nie widziałyśmy świata poza naszym uczuciem. Zależało nam na sobie od trzech lat i czterech miesięcy, znam Keirę od ponad dwóch lat, jednak ona zdawała się być ślepa na nasz związek.
- Być będzie, ale cholera wie kiedy. - Kate oznajmiła. - Na pewno nie zdarzy się to, dopóki nie znajdę pracy.
- Dlaczego? Mogę wam dołożyć.
- Nie chodzi o pieniądze, Lucy chce udowodnić coś.
Obie skierowały na mnie swoje spojrzenia. Były różne, jedna ze złością, a druga zaciekawiona.
- Nie ,,coś". Uważam, że nasza Katie musi poznać kwestię pieniędzy, że nie przychodzi wszystko ot tak oraz chodzi mi głownie o fakt jej bezrobocia, nie chcę być z leniem do końca życia! - Zażartowałam, na co wszystkie się zaśmiałyśmy. - Ale naprawdę, chcę, żebyśmy miały już całkowicie ułożone życie, pewne siebie i swoich osiągnięć. Nie chcę być z lekkim duchem, to znaczy - kocham cię, Kate, ale chcę, żebyś coś zrobiła ze swoim życiem i nie polegała tylko i wyłącznie na mnie czy twojej mamie.
- Nie widzę w tym nic złego. - Oznajmiła Pani Clum.
Podniosłam brew na jej słowa.
- Nie pracowała Pani przez jakiś okres, kiedy była z ojcem Kate, czyż nie? Było miło, kiedy były awantury? - Spytałam ją retorycznie.
- Zamierzasz wytykać mojej córce jej bezrobocie?
- Nie zamierzam nic robić, ale ludzie się kłócą, nie chcę być w sytuacji, gdzie mnie zwolnią lub odejdę i nie będziemy mieć, co do garnka włożyć.
- Macie mnie.
- Dziękuję za pomoc, ale daruję sobie. Nie chcę pomocy ani od moich rodziców, ani od Pani.
- Duma jest czasem zbędna. - Wtrąciła się moja dziewczyna.
- Nie duma, Kate i dobrze o tym wiesz. To kwestia wychowania oraz godności. Nikt nie będzie na mnie łożył, jeżeli jestem całkowicie sprawna fizycznie i psychicznie. Nie będę jedyna, która utrzymuje rodzinę. Nie będę tutaj rozmawiać o takich sprawach.
Cisza, która zapanowała między nami była tak bardzo niezręczna, jak możliwie mogłaby być. Żałowałam, że w ogóle to spotkanie odbyło się. Nie rozumiałam, jaki sens był w wszczęciu tej dyskusji przez blondynkę. Nie podobało mi się to, że wciągała swoją matkę do naszych spraw. Nie myślę, żeby takie sytuacje robiły cokolwiek dobrego w naszym związku czy w życiu takiej osoby, która została zbędnie wplątana między nas. Ja nie chciałam mojej rodziny nosów w moim życiu, więc nie chcę jej także. Wolę prywatny związek, aniżeli publiczny i otwarty dla wszystkich do zobaczenia.
- Rozumiem twoją postawę. - Powiedziała jedynie Keira. - Bycie niezależnym jest ważne, niewątpliwie. Podoba mi się to, że myślisz o jej przyszłości. - Uśmiechnęła się do mnie zadowolona.
Zrozumiałam, że taka właśnie była. Na zewnątrz silna i zimna, a wewnątrz krucha i kochana, ale jej prawdziwa strona wychodzi tylko dla zaufanych osób. Mądrym zagraniem jest nie pokazywać wszystkim swojej miękkiej strony. Jednak dziwił mnie fakt, że byłam z jej córką tyle lat, a ona dopiero teraz pozwoliła mi poczuć jej ciepło.
- Czy są Panie gotowe złożyć zamówienia? - Spytała cicho kelnerka, której nie zauważyłam.
- Tak. - Odpowiedziałam szybko - Poproszę herbatę malinową i trzy kawałki pizzy wegetariańską.
- Dwie herbaty cytrynowe oraz małą pizzę z szynką i pieczarkami. - Powiedziała Pani Clum.
- Zaraz będą herbaty, na pizze muszą Panie poczekać.
Szatynka z zielonymi oczami znikła szybciej, niż się pojawiła.
- Obsługa godna podziwu, jesteśmy tutaj piętnaście minut, a dopiero teraz przyszła. - Skomentowała Keira. - Nigdy więcej tutaj mnie nie zapraszajcie. Gdybym to ja zarządzała tą restauracją, wyrzuciłabym na bruk tę dziewuchę.
Prychnęłam pod nosem na określniki, jakie używała matka Kate. Zaczęłam doceniać jej poczucie humoru, nawet jeżeli niecelowo go używała.
- Kiepska bo kiepska obsługa, ale jedzenie smaczne. Mają dobrego kucharza. - Zapewniłam.
- Dlaczego wegetariańska?
- Nie jem mięsa od półtora roku. - Zaśmiałam się krótko. - Na Boże Narodzenie nie jadłam nawet karpia, nie zauważyłaś?
- Jakoś nieszczególnie kontaktowałam w tamten wieczór. - Mruknęła, jakby myślała nad czymś.
- Czerwone wino było znakomite.
- Oj, było. - Jej lica mocno zróżowiały i nawet puder nie pomógł jej w tej sytuacji.
Posłałam jej przyjazny uśmiech, który odwzajemniła. Spojrzała po chwili w stronę swojej córki, a jej mina uległa zmianie. Gorycz rozlała się po jej buzi, przez co i mi odechciało się dalszej rozmowy.
Zwróciłam wzrok ku smutnej minie dziewczyny, która patrzyła się niemo w stół. Przejechałam moimi krótkimi paznokciami po jej ramieniu, lecz kiedy nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, zbliżyłam usta do jej ucha.
- Nie bądź na mnie zła, dobrze wiesz, jak bardzo chciałabym, żebyś nabrała nowych perspektyw. - Wyszeptałam.
Rozbudziła się odrobinę, bo przynajmniej na mnie spojrzała. Nic nie powiedziała jednak, jedynie kiwnęła głową, którą następnie położyła na dłoni. Wyglądała na zmartwioną, co nie wróżyło nic dobrego.
- Pójdę się odświeżyć. - Oznajmiła Keira wstając, wysyłając mi znaczące spojrzenie.
Kiedy tylko znikła z pola widzenia, zbliżyłam się po raz kolejny do Kate, która nie zmieniła pozycji i pozostała markotna.
- Co się dzieje?
- Co ma się dziać? - Odwróciła głowę w moją stronę i patrzyła na mnie pusto. - Jestem leniem i nie mam pracy, norma.
- Nie jesteś leniem, jesteś kreatywną osobą. Żartowałam o tym bezrobociu. A pracę znajdziesz, jeśli tylko zechcesz.
- Ale w tym problem, nie chcę. Mam pieniądze, więc po co mi praca. Wolę zająć się domem.
- Oczywiście, to też praca, ale świetnie wiesz, że źle mi się układa we firmie, że mogę stracić awans. Nie będę polegać na twojej matki pieniądzach, na które haruje jak wół, dzień w dzień jako jebana sekretarka.
- Pieniądze są od ojca i dziadków, w małej procencie są od mamy.
- Kate.. - Zaczęłam tracić cierpliwość. - Na litość Boską, masz dwadzieścia pięć lat, czas dorosnąć. Skończyłaś edukację, masz wykształcenie, by pracować w biuru podróży, dlaczego tego nie zrobisz? Przecież uwielbiasz planować wycieczki.
Jej pierwszą reakcją było wywrócenie oczami. Po minucie bądź dwóch dopiero na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, który miłowałam. Przytuliła się do mnie i pocałowała mnie krótko w policzek.
- Zaniosę w poniedziałek CV do kilku biur, ale niczego nie obiecuję. Kocham cię.
- Kocham cię mocniej, ty mój uparciuchu. - Odpowiedziałam.





___

Przepraszam z całego, zimnego serduszka i obiecam ciąg dalszy nastąpi, jak najszybciej to będzie możliwe. :))

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział II

Usłyszałam magicznego Jamesa Arthura szepczącego, że wybrał mnie, wszystko pachnie różami i razem możemy wybuchnąć*. Zamiast ciemnego tła, które miałam przed oczyma, widziałam siebie w jego ramionach. Mogłam go zobaczyć dokładnie, ale jego dotyk wydawał się być odległy. Uśmiechał się szeroko w moją stronę, pokazując swoje perliste zęby. Błękitne, duże oczy błyszczały uroczo, powodując, że motyle w moim brzuchu latały niemiłosiernie po wszystkich jego kątach. Wsłuchiwałam się w jego melodyjny głos, który powodował, że dreszcze dręczyły moje ciało. Cicho nuciłam jego piosenkę wraz z nim, jednak pozwalając mu na bycie prowadzącym wokalem. Chciałam, aby jego męskie ego wzrosło odrobinę. Pozwoliłam mu na poczucie się lepszym ode mnie, jakoby to wszystko naprawdę miało miejsce.
Po kilku sekundach wizja się skończyła wraz z piosenką, uświadamiając mi, że nic z tego naprawdę się nie wydarzyło. Zawiodłam się odrobinę, bo znajdywałam się w jego kołyszących mnie ramionach.
Śpiąco chwyciłam telefon i szybko zmieniłam ustawienia, by budzik nie dzwonił wielokrotnie, nie chcąc znienawidzić mojego idola o maślanych oczach.
Jęknęłam głośno, przewracając się z boku na brzuch, nie otwierając oczu, wepchnęłam moją twarz głęboko w miękką poduszkę. Nie miałam wiele czasu na przeżywanie koszmaru, który zwałam życiem, zanim moja cudowna matka wbiegała do pokoju krzycząc, że już jest dwie po siódmej. 
Kochałam mamę jak nikogo innego na świecie, skoczyłabym za nią w ogień, ale w tym momencie zastanawiałam się, jaki wyrok dostałabym, gdybym zacisnęłabym moje dłonie wokół jej szyi. 
Krótki hałas pojawił się, uświadamiający mi, że żaluzje zostały poniesione oraz otwarcie okna. Warknęłam, kiedy poczułam jak zimne powietrze otula moje ciało, a wygrzana przeze mnie kołdra, znika niczym duch. Zwinęłam się w kłębuszek, starając się zachować jakąś cząsteczkę ciepła, która została mi odebrana.
- Wstawaj! - Krzyknęła, widząc brak reakcji z mojej strony.
Nie byłam lepsza od osób w moim wieku, też nie chciałam stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Moi rówieśnicy czy bliscy wieku woleli poleżeć i nic nie robić, ja podobnie, tyle że ja głównie nienawidziłam szkoły z ich powodu. Dogadywałam się całkiem dobrze z nauczycielami, oprócz chemiczki, z którą całe szczęście już nie musiałam się użerać. Uczniowie byli moim problemem, znienawidzeni przeze mnie ze szczerą wzajemnością. Sen wydawał się być jedyną ucieczką od nich, moich rodziców i szarego świata, który nie proponował mi nic. 
- Źle się czuję.. - Wyszeptałam szorstko w poduszkę.
Zastałam ciszę po drugiej stronie. Przez chwilę myślałam, że nie usłyszała i będę musiała ponowić moje zdanie, zanim drzwi trzasnęły i usłyszałam jak zbiega po schodach.
Zachowanie mojej mamy od razu postawiło mnie na nogi. Miałam wybór nie pójścia do szkoły, ale na myśl o dzisiejszym, parszywym humorze mojej rodzicielki, zrezygnowałam. Wolałam iść do szkoły i przebywać wśród ludzi, którzy może mnie nie zauważą, aniżeli sprzątać cały dom, by ją zadowolić. Nie wątpiłam, że jej zły nastrój jest związany z wizytą mojego taty, pewnie też się dowiedziała, że zabiera ze sobą kogoś. 
Wywróciłam oczami na samą myśl o zazdrości u obojga moich rodziców. Nie chcieli być ze sobą, poddali się nie walcząc o związek, a są zazdrośni.
Hipokryci..
Nie rozumiałam takiego zachowania u ludzi, nie podobało im się coś, ale nie zmieniali tego niezależnie od powodów. Ale z drugiej strony, sama byłam obłudnicą, w końcu to ja od ponad dziewięciu lat pozwalam, aby ludzie po mnie chodzili i deptali. 
Nawet kiedy przysięgałam sobie, że następnym razem powiem im do słuchu, mijało się to z prawdą i nadal milczałam, ale zaraz znowu obiecywałam sobie, że znajdę siłę i riposty ujrzą światło dzienne.
Westchnęłam żałośnie, rozczesując włosy dłonią. Natrafiłam na kołtuna, który nie chciał sam z siebie puścić, więc stałam w ten sposób przez chwilę starając się go rozwalić, by uwolnić moje włosy. Czułam, jakbym tylko pogarszała sprawę, a skóra na mojej głowie płakała o litość.
- To idziesz do tej szkoły czy nie? - Do pokoju wtargnęła znowu moja mama.
Była zmęczona, widziałam to doskonale, jej czoło przez noc zaowocowało o kolejne zmarszczki, które dodały jej lat. Zazwyczaj jej dojrzały wygląd powoduje u mnie pragnienie wyglądania tak jak ona, jednak dziś i ona wyglądała źle. 
Na jej mizerny widok, ściągnęłam brwi i rozchyliłam usta, by coś powiedzieć, jednak zrezygnowałam nie chcąc sprawiać jej przykrości moim niemiły komentarzem. Nie chciałam być taka jak wszyscy inni, nie chciałam być jej gnębicielem. Była już w łazience, widziała się w lustrze, miała świadomość swojego zmartwionej twarzy.
Jej wyraz twarzy przeszedł drastyczne zmiany, od zdenerwowania i złości po zadowolenie i adorację mojej osoby. Zaśmiała się wesoło, widząc mnie zaspaną w spodniach piżamowych w kratę i czarnej, rozciągniętej bokserce, która przeszła już wiele, a jej kolor był już wypłowiały.
Zgadywałam, że wyglądałam jak bałagan, byłam pewna tego naprawdę. Bałam się powiedzieć cokolwiek w jej stronę, pewnie wywołując u niej śmierć przez śmierdzący oddech, który jeszcze nie został zażegnany. Jeżeli kiedykolwiek wątpiłabym, dlaczego jestem singlem, to był ten moment, w którym skończyłabym pytać.
- Moja ptaszyna.. - Jej ton przybrał rozczuloną barwę, a dłonie przycisnęły mnie do jej miło ciepłego ciała. 
Nie była wyższa ode mnie, zaczęłam ją nawet przerastać. Lata, w których dotykałam głową jej brzucha minęły dawno ku mojej uciesze. Za młodszych lat byłam jedną z najniższych osób w szkole, dziś byłam przeciętna. Kiedy stałyśmy tak blisko siebie, dotykałyśmy się swobodnie czołami, zastanawiałam się czy jeszcze urosnę. Centymetry we wzroście stały w miejscu od roku, a metr sześćdziesiąt nie zadowalało mnie, chciałam jeszcze te dziesięć centymetrów. Żałowałam, że nie przejęłam genu wzrostu metru dziewięćdziesiąt po moim ojcu. 
- Jest już osiem po.. - Jęknęła cicho.
Mój śmiech rozszedł się po pokoju, a uśmiechy zdobiły nasze twarze. Zmarszczki znikły z czoła mojej rodzicielki, a ja cieszyłam się, że to ja spowodowałam ich brak. Wyglądała o wiele lepiej radosna i pełna życia, a przynajmniej dla mnie była perfekcyjna.
Odsunęłam się powoli od mojej mamy i bez słowa ruszyłam w stronę łazienki nucąc nadal piosenkę z mojego budzika.

~*~

Po porannej toalecie, pospiesznym ubraniu się i zjedzeniu kilku gofrów z bitą śmietaną, wybiegłam na korytarz i przyodziałam tenisówki. Miałam niecałe dwadzieścia minut na zdążenie do szkoły oddalonej o trzy i pół kilometry, odszukanie mojej szafki, wzięcie książek i wbiegnięcie na trzecie piętro na znienawidzony przeze mnie angielski. 
- Miłego dnia, skarbie. - Powiedziała mama, tuląc mnie do siebie.
- Ty też. 
Wymieniłyśmy się uśmiechami zanim wybiegłam z domu.
W domu mówiliśmy głównie po angielsku, moi rodzice pochodzili z Anglii, przyjechali do Francji poszukując pracy. Lubiłam język sam w sobie, nie przepadałam za nauczycielką, która wydawała się być z innego świata. Moi rówieśnicy nie uczestniczyli na lekcji, tak jak ja, a to tylko dlatego, że nauczycielka żądała od nas tego. Kiedy ktoś się odezwał na lekcji, udzielając poprawnej odpowiedzi, kobieta zmierzyłaby groźnie wzrokiem i powiedziałaby: ,,Rozumiem, że znasz odpowiedź, ale pozwól, by ktoś inny odpowiedział." Nie radziłam sobie z tą nauczycielką i nawet jeżeli nie określiłabym jej jako idiotki, ktoś taki pewnie by się znalazł. Nie uważałam jej złą nauczycielkę, uważałam, że się do tego zawodu nie nadaje. Nie rozumiałam, w czym jej przeszkadza aktywność uczniów i dlaczego jej nie lubi. W końcu po to zostaje się nauczycielem, aby nauczać i zachęcać uczniów do poszerzania horyzontów. Nie wiem jak z innymi, ale u mnie zabijała moją chęć uczenia się tego języka. 
Słońce dręczyło moje oczy, bezwstydnie świecąc w nie silnie, nie zwracając uwagi na to, że dzień dopiero się zaczął. Z przymkniętymi powiekami, ledwo widząc chodnik i ludzi, biegłam ile sił w nogach, by zdążyć na pierwszą lekcję. Mijający mnie pieszy rzucali mi wściekłe spojrzenia, że biegłam przed siebie lewo patrząc na nich i zahaczając o ich torby leżące na środku chodnika, jednak nie myślałam o tym dwa razy. Nie mogłam się spóźnić, nie byłoby sensu wchodzić na lekcje nawet minutę po dzwonku, nauczycielka tak czy inaczej wyrzuciłaby mnie za drzwi. Aczkolwiek gdybym opuściła lekcje, to pytanie po co w ogóle wstawałam tak wcześniej, mogłam pospać dłużej i iść na drugą lekcję dopiero. Na myśl o wezwaniu moich rodziców przez dyrektora szkoły i robieniu im problemów, przyspieszyłam bieg.
Po trzynastu minutach zobaczyłam budynek szkolny, przez co zwolniłam do zwykłego tempa. Szkoła pomalowana na ciemny brąz, ciężkie i drewniane okna oraz drzwi sprawiały wrażenie, że publiczna szkoła wydała się być pokaźniejsza i sprywatyzowana. Chłodna aura powodowała, że obcy zastanowiliby się zanim weszliby do środka. Młodzież z wysoko uniesionymi czołami robili podwójny efekt wyniosłości i wyższości nad wszystkimi innymi. Dziwiłam się samej sobie oraz rodzicom, że trafiłam do takiej szkoły. 
Spojrzałam dyskretnie pod pachy czy nie mam plan od potu. Nic nie widząc, zadowolona szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na świat. Plamy spocenia były ostatnim, czym chciałabym się pochwalić wśród rówieśników. Wolałam nie dawać nikomu więcej powodów do nienawiści w moją stronę.
- Ej, Veronica! - Odwróciłam się w stronę grupy szkolnych chuliganów, o których marzyła większa połowa szkoły niezależnie od płci. - Dzisiaj nie rowerem?
Siedzieli na murku kilkanaście metrów od wejścia do szkoły, do którego ja dążyłam w błyskawicznym tempie. Młodzi mężczyźni należeli do szkolnej drużyny piłkarskiej i byli przystojni, tylko to w nich było pociągające, bo na pewno nie ich charaktery. Spojrzałam na zegarek na moim lewym nadgarstku, miałam jeszcze pięć minut do dzwonku. Patrzyłam na nich pusto, nie reagując na ich zaczepki.
Jednak jednego z nich ruszające się chamsko brwi i tępy uśmieszek, wywołały u mnie natychmiastowy wstręt do jego osoby, który objawił się mną pokazującą im środkowy palec u obu dłoń.
Usłyszałam jak pięcioro chłopaków w moim wieku śmieje się bądź buczy na moje zachowanie. Damian czekał szczerząc się, aż podejdę wystarczająco blisko ich, by wykrzyczeć:
- Co się z nim stało?! 
Wczoraj po lekcjach, gdy poszłam po mój rower na parking, zastałam piękny widok mojego roweru bez kół i siodełka. Ha-ha, bardzo śmieszny pomysł, takie żarty tylko wymyślne przez nich. Odebrać musiała mnie mama, wyjaśniłam to kradzieżami, jakie ostatnimi tygodniami są coraz częściej spotykane w naszej szkole. Kiedy myślałam, że nie mogą przenieść ich głupich żartów na wyższy level, zrobili to.
Kolejna dawka śmiechu rozeszła się po okolicy, dwoje z chłopaków łapało się już za brzuchu czerwoni na twarzach. Wywróciłam oczami na ich widok, skręciłam w prawo, wchodząc na schodki prowadzące do wejścia do szkoły. Nie skomentowałam jego słów i nie zrobiłabym tego, gdyby nie to, że poczułam ucisk na moim lewym ramieniu. 
W jednej sekundzie stałam na schodku, pragnąca zdążyć na lekcje, by nie mieć problemów z rodzicami za wagarowanie, a w drugiej sekundzie stałam przed wysokim chłopakiem, który zdawał się zrobić za dużo główek podczas gry. Silna łapa trzymała moje ramię w mocnym ścisku, nie puszczając niezależnie od tego jak bardzo się starałam wyrwać. Brązowe oczy obserwowały mój najmniejszy ruch, jakby śmiejąc się z mojej nieporadności. 
Nie byłam pewna do czego Damian dąży, zawsze to on z całej szkoły wraz ze swoją dziewczyną próbowali mi uprzykrzyć życie. Byłam zaskoczona, że doszło do fizyczności między nami, nigdy wcześniej mnie dotknął. Adrenalina krążyła po moim organizmie, a po głowie chodziły złe myśli. 
- Mówiłem coś. - Jego chrypki, głęboki głos spowodował, że włosy na karku zjeżyły mi się.
Jego hipnotyzujące oczy i głos, czarne przydługie włosy oraz umięśniona sylwetka powodowała, że większa połowa szkoły wydawała się go pożądać. Dla mnie jego ogniki w oczach nie były przyjemne, wręcz ostrzegały mnie przed jego szaleństwem, które w sobie nosi. Uśmiech wydawał się być pusty, nic nie znaczący i fałszywy. Włosy matowe, sylwetka nie robiąca na mnie większego wrażenia, a charakter odrażający i odpychający. Nie przepadałam za nim, niezależnie, ile czasu by spędził na siłowni.
Nie przestawałam z nim walczyć. Starałam się rozluźnić jego rękę na moim ramieniu przez wyrywanie się oraz pomagając sobie moimi dłońmi, ale wszystko było na marne. Chłopak znudził się szybko patrzeniem na moją bezsilność i złapał mnie za drugie ramię, unieruchamiając mnie.
Nie szukałam pomocy wśród ludzi, którzy nas mijali, obserwując ciekawskimi oczami, nie pomogliby mi tak czy inaczej. Jego kumple rżeli wniebogłosy z całego zajścia, a Damian rzucał we mnie sztyletami poważnym wzrokiem. 
- O co ci chodzi? - Zanim zdążyłam się powstrzymać, pytanie zostało wypowiedziane.
Wiedziałam, że już dawno powinnam je zadać, ale nie potrafiłam samą siebie do tego przekonać. Nie uważałam samej siebie jako winnej czemukolwiek, ale takim ludziom nie musisz czegoś zrobić, by zrobili z twojego życia piekło.
Moje pytanie zaskoczyło go, aż rozchylił usta patrząc na mnie niepewnie. Gdybym nie znała go, pomyślałabym, że szuka odpowiedzi na moje pytanie, ale tacy jak on, mają odpowiedź na każde możliwe pytanie. 
Poruszył głową w dezaprobacie, wzrok znowu sztywny i agresywny. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na mojej skórze, powodując niemały ból, na który wykrzywiłam usta w grymasie. 
- Pojebało cię?! - Wykrzyczałam, usiłując się wyrwać z jego rąk. - To boli!
Nie mówił nic, jedynie zwiększał nacisk na moje ciało. Nie wytrzymałam w pewnym momencie i zbliżyłam się niebezpiecznie blisko do jego ciała, wgryzając się mocno w jego obojczyk, jednocześnie kopiąc go z kolanka w jego męskość. Nie potrzebowałam usłyszeć jego jęku, który doskonale słyszałam dzięki ciszy, która zapanowała między jego przyjaciółmi, by wiedzieć, że moje czyny spowodują u niego ogromny ból. Puścił mnie wolno, zginając się w pół. Zrobiłam natychmiastowo kilka kroków w tył, zastanawiając się, co właśnie się wydarzyło. Koledzy z drużyny piłkarskiej patrzyli z dużymi oczami na mnie, mierząc moją osobę i porównując ją z ich przyjacielem. Nie było co porównywać, byłam zdecydowanie kimś, kto w normalny dzień nie mógłby pokonać Damiana. Nie czułam się źle z tym, że przywaliłam brązowookiemu, zasługiwał na to. Przez cały mój pobyt tutaj dręczył mnie wraz ze swoimi kolegami i dziewczyną, a jej przyjaciółeczki wcale milsze nie były. Nic nikomu nie zrobiłam, nic co pamiętałabym, że zrobiłam. Nie byłam aniołem, oczywiście nie raz powiedziałam nieprzyjazne słowa komuś, ale kiedy to zrobiłam przepraszałam bądź czułam się jak totalne ścierwo przez dany okres czasu i i tak kończyłam przepraszając. Nie wiedziałam, gdzie ci wszyscy ludzie, którzy upatrzyli sobie mnie bądź inne osoby jako cel wyżycia swoich negatywnych emocji, zgubili albo schowali swoje sumienie. 
Łzy naszły mi do oczu, kiedy widziałam, jak tędzy chłopaki podnieśli się na swoje nogi, chciałam uciekać. Zrobiłam kolejne trzy kroki w tył, gotowa do ucieczki, ale stałam jeszcze w miejscu, bacznie obserwując całe zajście. Dwoje z pięciorga uczniów podeszło do Damiana, klepiąc go po plecach i pytając czy wszystko jest w porządku, a troje patrzyło na mnie groźnie. Czułam się jak zwierzyna, którą oni mieli za chwilę tropić. 
- Psy.. - Wyplułam słowo z ust niczym truciznę, która zalegała mi w plwocinie.
Jeżeli jeszcze nie byłam w złej sytuacji, teraz na pewno byłam w tarapatach. Moja odwaga odnalazła drogę do świata żywych, za co byłam wdzięczna, ale jej czas był nędzny. Nie myślałam, kiedy powiedziałam to jedno słówko, które wywołało tak przykre skutki. 
- Bierzcie ją, do cholery! - Wykrzyczał Damian, nadal czerwony od bólu.
Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu uciekać. W ciągu kilku sekund byłam przygwożdżona do ściany przez troje młodych mężczyzn. Jeden z nich bezpośrednio mnie trzymał za nadgarstki nad moją głową przy ścianie, kiedy dwoje pozostałych stali po obu jego stronach, gdybym próbowała się wyrwać. Zachował jednak dystans, bym nie mogła go kopnąć w krocze, co sprawiło, że uśmiechnęłam się lekko mentalnie.
Nie przyszło mi do głowy, by cokolwiek robić. Patrzyłam na nich jedynie, bojąc się myśleć, co wydarzy się następnie. Moje szczęście mnie przerażało, bo było nikłe. 
Jak ktoś taki jak ja miałby kiedykolwiek poradzić sobie z dorosłym życiem, gdzie musisz, no nie wiem, żyć?
Nie nadawałam się do działania między ludźmi, wszystkie te lata szkolne uświadomiły mi to. Nie odnalazłabym się w świecie, skoro po tylu latach jeszcze tego nie zrobiłam.
Mówią, że złość i nienawiść jest czymś najgorszym, co może spotkać człowieka - nie zgadzam się z tym. Myślę, że to obojętność i bez wyrazu twarze mogą być naszym najstraszniejszym koszmarem w życiu. Nie wiesz, co oczekiwać po takich masach, skazana na ich litość czekasz na ich reakcje.
Zaśmiali się. Podniosłam wzrok na nich, starając się nie zdradzić jak bardzo chciałam zniknąć w powietrzu i już nigdy się nie objawić.
Widziałam, jak Damian zaczął się prostować i szedł w moim kierunku, rozprostowując dłonie, które strzykały pod jego naciskiem. Ściągnęłam brwi i wpatrywałam się w niego mrocznie. Jakąkolwiek karę wymyślił była idealna w jego przekonywaniu, uśmiechał się tak szeroko, jak gdyby wygrał w lotto.
Żałowałam wszystkiego, co zrobiłam dzisiaj, wczoraj, kilka lat wstecz, co mogło mnie przynieść w to miejsce, w którym się znajdowałam. Beznadziejność sytuacji, sprawiła, że zaczęłam się śmiać nerwowo. Moja sytuacja nie mogłaby być możliwie gorsza. Łudzenie się, że jakiś nauczyciel zauważy sytuację zza oknem było naprawdę cielęce. Gdyby ktoś z uczniów chciałby pomóc mi, już by to dawno zrobił. 
Nie musisz być dziwką, by za taką cię mieli. Nie musisz być wredna i niewychowana, by nie mieć przyjaciół. Nie musisz być nieatrakcyjna, by nie mieć powodzenia wśród chłopaków czy dziewczyn, niezależnie w czym gustujesz. Wystarczy jedno - brak przyjaciół, a o to jest łatwo. Wystarczy tylko jeden nieprzyjaciel i już możesz się pożegnać z towarzyskim życiem. Odkąd pamiętam miałam problem z zawieraniem znajomości, albo mówiłam za mało, albo za dużo, nigdy nie było dobrze. Jakiś czas temu przestałam próbować, było mi to bez znaczenia, nie potrafiłabym się otworzyć przed kimś. Zawsze czułam się niekomfortowo publicznie, czasem nawet na spotkaniach rodzinnych wolałam ukryć się w jakimś pokoju i oglądać telewizję, byleby tylko nikt do mnie nie zagadał. 
Moje zachowanie wywołało kolejną falę zdziwienia. Ciekawiło mnie, czy ich twarze zestarzeją się szybciej przez taką ogłupioną mimikę, jaką mają podczas konsternacji. Nie byłam pewna, czy powinnam być zadowolona, że chociaż w jakimś stopniu wpłynę na ich życie tak, jak oni na moje codziennie.
- Z czego się cieszysz, głupia dziwko? - Zapytał Damian, który zamienił się miejscami z kolegą i teraz to on trzymał mnie niszczycielsko za nadgarstki. 
I jak ja wytłumaczę rodzicom siniaki?
Kątem oka dostrzegałam zaczerwienione ramiona, które zaczęły przechodzić w siny odcień. Moje ramiona miały odciśnięte męskie łapska Damiana, co sprawiło, że każda wymówka, jakąkolwiek mogłabym użyć, zdychała bezpowrotnie.
Opuścił jedną dłoń wzdłuż siebie, trzymając moje oba nadgarstki swoją lewą, po czym uderzył mnie mocno w brzuch. Ból, jaki rozgrzał mnie od środka był nie do opisania. Myślałam, że umrę, ale taka śmierć byłaby za łaskawa. 
Zgięłam się w pół, nadal mając ręce u góry, powodując, że ból stawał się pusty sam w sobie. Nie byłam pewna, jak dokładnie tego dokonywałam, ale wszystko zaczęło być jakby obojętne na cierpienie fizyczne. Nie panowałam nad męką, jaka opanowywała moje ciało, jednocześnie powściągliwość była moim priorytetem. 
Po pierwszym ciosie, przyszedł drugi, a później trzeci, jednak żaden nie zabolał mnie wystarczająco, by łzy ujrzały dzienne światło. Bolało mnie jak skurwysyn, jednak nie mogłam pozwolić komukolwiek zobaczyć mojej słabości, cieszyliby się jeszcze bardziej. Chłopaki wiwatowali brunetowi, uśmiechając się szeroko za pierwszym razem, ale widząc, jak niewzruszona pozostaję pomimo bólu, poważnieli za każdym kolejnym agresywnym aktem wykonanym przez nastolatka. Nie byłam pewna skąd wzięła się moja determinacja, by pozostać niewzruszoną na ich bestialskie czyny, ale pozostałam oazą spokoju. Niezależnie, jak bardzo chciałam jęknąć czy krzyknąć, nic nie zrobiłam, jedynie grymas zdobił moje usta.
- Nie boli cię? - Zakpił Damian z diabelskim uśmieszkiem na twarzy, który nie znikał choćby na minutę. - Zadbamy o to w inny sposób.
Jeżeli miałam jakąkolwiek ukrytą nadzieję, że na tym się skończy, wyparowała ona wraz z jego obślizgłymi dłońmi na moim ciele, które błądziły bez mojej zgody. Krążyły po talii, biuście, plecach i pośladkach, uciskając szorstko i mocno. Kiedy próbowałam się odsunąć, chłopaki otoczyli mnie, przyciskając mój przód do klatki piersiowej bruneta. 
Moment, w którym moje zahamowania puściły nastąpił, kiedy pozbawiono mnie koszulki i zaczęto poważnie obmacywać. Brunet chwycił za bluzkę u góry, tuż nad moim biustem i zerwał ją ze mnie nie patrząc na nic innego, jak tylko mój mały biust. Czerwień zalała moją twarz, nie tylko od płaczu, jak i zażenowania. Nie chciałam być oglądana przez kogokolwiek.
Byłam uwięziona w ramionach Damiana, odsunęłam twarz na bok, krzyczałam, aby mnie puścił, a rękoma starałam się go odsunąć od siebie. W oczach miałam łzy, które w ciągu jednej sekundzie znalazły się na całej mojej twarzy i biuście, który był jedynie chroniony przez biały biustonosz. 
- P-puść mnie! - Załkałam po raz kolejny. - Ja nawet nie wiem, o c-co ci c-chodzi! 
Mój drgający, płaczliwy głos wpasowywał się w mój mizerny stan. Obolała, starająca się wydostać z klatki, którą były muskularne ramiona. Nie było wyjścia stamtąd, byłam uwięziona i skazana na łaskę kogoś, kto powie: ,,dość", ale moja nadzieja z każdą sekundą coraz bardziej rozpuszczała się w powietrzu.
- Ona płacze, ha-ha! - Usłyszałam różnorodne śmiechy, przez które coraz bardziej się płoszyłam.
- Nie przejmuj się nimi, udawaj, że jesteśmy tutaj sami.. - Szeptał mi do ucha brązowooki.
- Zostaw mnie! - Nie przestawałam go bić po klatce piersiowej i brzuchu, byleby się wydostać.
Kiedy próbowałam podnieść kolano na wysokość jego krocza, zostałam szybko powstrzymana przez niego, poprzez przyciśnięcie mnie gwałtownie z dużą prędkością do ściany. Zostałam prawdę powiedziawszy, rzucona o nią z dużym impetem. Uderzyłam solidnie głową w murek, powodując, że bolesne i gorące uczucie rozeszło się po moim ciele. Świat zawirował, a następnie ciemne plamki pojawiły się i przeszkadzały w widzeniu, przez co zacisnęłam ciasno powieki. 
Między mną a Damianem nie było żadnej szparki, która dzieliłaby nas, byliśmy tak blisko, że czułam jak jego serce szybko bije. Jego usta gwałciły moje, zmuszając do pocałunków, których nie odwzajemniałam. Płakałam w jego twarz, która zmusiła moją do nie ruszania się poprzez trzymanie mojego podbródka w stalowym ucisku. Kiedy zrozumiał, że nie zamierzam współpracować, puścił wolno moją buzię i uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek. Przeraźliwie intensywny, rozrywający ból przeszedł moją twarz, która natychmiastowo obróciła się w drugą stronę. Plamy przed oczami zaczęły coraz bardziej pożerać mój widok na świat, zanim jednak odpłynęłam otworzyłam oczy na moment tylko po to, aby zobaczyć wściekłe brązowe oczy, które wypalały we mnie dziurę. Nie miałam choćby sekundy, by rozkminiać nad znaczeniem jego zachowania względem mnie, bo już pozwoliłam sobie na przestanie odczuwanie bólu, który z każdej strony pojawiał się. 

~*~ 

Obudził mnie hałas, który dopiero po kilkudziesięciu sekundach rozpoznałam jako wrzaski kobiety, mojej mamy. Harmider, jaki panował w pokoju powodował tylko większy ból mojej głowy, która pulsowała niemiłosiernie. Kilka minut leżałam nieruchomo, patrząc na powieki od wewnątrz, starając się ocucić ze snu, który trwał jak wieki. Moja ciężka głowa dorównywała ciału, którym nie mogłam poruszyć. Zdawałam się nie być we własnym ciele, jakby ktoś inny panował nad nim. Miałam niebywały problem z otwarciem oczu, ale powieki uniosły się w górę po chwili, by znowu się zamknąć. Nie poddawałam się łatwo i próbowałam odzyskać władzę nad własnym ciałem, gdy hałas ustał a zaczęły się irytujące szepty.
- Budzi się.. - Usłyszałam melodyjny głos mojej rodzicielki, która nadal miała w sobie nutę irytacji i zdenerwowania.
Nawet jeżeli mi zdawało się być latami, to były to sekundy zanim byłam wzięta w ramiona mojej mamy, tuląc mnie i szepcząc miłe słówka. Przez moment nie docierało mnie dlaczego znajdywałam się na kozetce w gabinecie higienistki. Otaczała mnie biel ścian i kafelek oraz zieleń łóżka, na którym niewygodnie pół-leżałam. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wzdychając nierówno i hałaśliwie. Cokolwiek bym nie zrobiła, przynosiło mi to trud oraz ból. Spuściłam wzrok na dół, by w błyskawicznym tempie go podnieść żałując czynu. 
Narzuconą na siebie miałam marynarkę matki, którą od razu otoczyłam ciaśniej wokół siebie, nie ważyłam na guziki, które były zapięte. Rozpoznałam po specyficznym, kwiatowym zapachu, że ubranie należy do mojej rodzicielki. Czułam, że miałam na sobie jedynie biustonosz, ale nie śmiałam przekonać się o tym. Minęły wieki zanim przetworzyłam dane sprzed kilku godzin. Spojrzałam natychmiastowo na lewy nadgarstek dostrzegając, że dochodziła już dwunasta. Byłam nieprzytomna niemal cztery godziny.
Wspomnienia dzisiejszego poranku uderzyły we mnie jak piorun podczas burzy w drzewo. Zawirowało mi w głowie od nawału myśli, których nie nie potrafiłam opanować. Niezależnie, ile prób podjęłam, by zebrać się w samej sobie, by przestać nad napływaniem niepohamowanych emocji i łez, nie potrafiłam. Wewnętrzne uczucie zawiedzenia się samą sobą było nie do zniesienia. Zawiniłam na tylu poziomach i ilości, że chciałam krzyczeć, potrzebowałam płakać.
Widząc zmartwione oczy, które śledziły każdy mój ruch i myśl, które były nieukryte na mojej twarzy, zaprzestałam. Tupnęłam nogą mentalnie na samą siebie i zagryzłam dolną wargę. Powstrzymywałam się przed falą uczuć, jaką zostałam zalana. Nie mogłam pozwolić, by zostać zobaczoną w tak żałosnym stanie przez moją rodzicielkę czy obcą osobę, byłam dzielna.
Siłą woli odgoniłam uczucia, po czym ułożyłam twarz w łagodnym wyrazie, by nie zdradzić, że ledwo się sama w sobie trzymam.
Ponownie spojrzałam w dół, patrząc na nogi. Jeansy zostały nienaruszone, co sprawiło, że mogłam odetchnąć głębiej. Czułam jakbym spadała w dół, a w dziurze nie było dna oraz nikt nie zamierzał mnie złapać. Miałam bałagan w głowie, który nie chciał zniknąć choćby na sekundę, bym zrozumiała, co właśnie się wydarzyło. Potrzebowałam oczyścić umysł, zebrać myśli, ale sama sobie nie potrafiłam być posłuszna - nie teraz.
Podniosłam pytający wzrok na moją mamę, która nie spuszczała mnie z oczu, dokładnie oglądając każdy centymetr mojej twarzy. Wypatrywała jakiegoś znaku, że jest coś ze mną nie w porządku, że zacznę płakać w jej rękaw i histeryzować o wszystkim, ale to się nie wydarzyło. Patrzyłam jedynie na nią i cicho zapytałam: ,,Co teraz będzie?"
- Sześcioro z tych chłopców jest w innym pokoju. - Wtrącił dyrektor, patrząc na mnie twardo.
- ,,Z tych"? - Nie dowierzałam słowom, jakim usłyszałam.
- Tak. - Mruknął krótko, odwracając się w stronę mojej matki.
Widziałam po jej minie, że i ona miała ochotę zacząć krzyczeć i rzucać po pokoju wszystkim, co wpadnie w jej dłonie. Nie robiła nic, co chciała, bo pewnie skończyłaby w więzieniu lub musiałaby zapłacić pieniężnie za szkody, jakie wyrządziłaby. Opanowana siedziała tylko z grymasem na twarzy, jak to zawsze robiła w nerwowych sytuacjach.
Niezwykły kwiatowy zapach drażnił moje nozdrza, który uspokajał moje myśli, które nadal były niepoukładane. Pomagała mi zachować jakąkolwiek trzeźwość umysłu.
Gładziła moje włosy swoją ciepłą dłonią, sprawiając, że dreszcze przechodziły mnie. Wtuliłam się głębiej w nią, jakby miała mnie ochronić przed światem.
- Jak to możliwe, że to wszystko wydarzyło się na terenie pańskiej szkoły?! I nikt tego nie widział?! Przecież to nienormalne trzymać takie bestie w szkole! - Wykrzyczała zdruzgotana kobieta.
Czekałam aż wszystko ucichnie, a jej dłonie przestaną ściskać mocno moje ciało, bym mogła spokojnie oddychać, ale to się nie stało. Jednak jej nacisk był całkiem znośny, więc nie widziałam sensu w przypomnieniu o tym, że zostałam pobita. Jej krzyk przeszył moje całe ciało, powodując, że włosy stanęły mi dęba a skronie pulsowały przez nieprzyjemny hałas. Odsunęłam się odrobinę od niej, by za chwilę zostać bardziej przyciśniętą do niej. Starałam się przyzwyczaić do ciężaru, jaki powodowała moja własna rodzicielka, aczkolwiek wydawało się to być nierealne. Przeszkadzał mi jej głośny ton, jakim mówiła aniżeli to, jak ciasno było mi w jej ramionach.
- Badamy to.. Nic nie jest pewne. - Powiedział opanowany dyrektor szkoły.
- ,,Badamy to"? Nie ma czego badać! Moja córka została zaatakowana przez chuliganów z pańskiej szkoły, byli też ciekawscy, którzy oglądali to bezkarnie, a wy nic nie robicie. Jest pan niekompetentny w swoim zawodzie?! Dlaczego nie ma tutaj jeszcze policji?! 
- Została już wezwana, powinni zaraz przyjechać.
Wygłuszyłam całą rozmowę, jaką prowadzili. Co jakiś czas podskakiwałam przez hałas, jaki powodowali, ale nie wsłuchiwałam się w ich słowa. Byłam pogrążona w wspomnieniach, analizując wszystko, co się wydarzyło. Nadal czułam na sobie potworny dotyk Damiana, usta na mojej twarzy i szyi, język w ustach. Nozdrza jeszcze nie pozbyły się zapachu jego perfum, przypominającego mi o zajściu. Nikt mi nie pomógł, a było ich więcej niż sześcioro, po prostu się gapili.
Nie potrafiłam zebrać się w sobie, by poczuć cokolwiek, wręcz odtrącałam wszelkie uczucia, które powinnam poczuć. 
Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi ożywiły mnie i powróciłam do świata żywych. Zauważyłam, że moja rodzicielka zerwała się na nogi i podbiegła do policjantów tłumacząc im coś zawzięcie. Nie pozwoliła dojść do słowa żadnemu z nich, a kiedy dyrektor szkoły chciał wtrącić choćby słowo, ta rzucała mu oburzone spojrzenie, które go od razu uciszało.
Rudowłosa kobieta została przeproszona przez jednego z policjantów, który uznał, że usłyszał wystarczająco dużo i podszedł do mnie. Lustrowałam wzrokiem jego niewysoką postać, którego masa ukryta było przez pod dużym mundurem. Zmarszczyłam czoło irytując się, że nie mogę dostrzec jego budowy ciała. Potrzebowałam dla wewnętrznego spokoju wiedzieć, czego mam oczekiwać od niego.
Starszy mężczyzna z siwymi włosami, które wymykały się spod policyjnej czapki nachylił się przede mną w bezpiecznym dystansie. Obserwował mnie swoimi błękitnymi oczami przez krótką chwilę, jakby zapamiętując moje dzikie zarysy twarzy. Doskonale wiedziałam, że wyglądałam jak zwierze, które ledwo uszło z życiem przed samochodem. Mój nierówny oddech, który przyspieszał kazał mu się odsunąć, więc zrobił krok przepraszając.
- Nazywasz się Veronica Grace, tak? - Spytał spokojnym głosem, który łagodnie drżał z każdym wypowiedzianym słowem.
Kiwnęłam twierdząco głową, nie potrafiąc się przemóc do powiedzenia czegokolwiek.
- Mam na imię Vincent Vilin. Chciałabyś porozmawiać o tym, co się wydarzyło dzisiejszego ranka, kiedy szłaś do szkoły?
I pomimo jego empatii, którą dostrzegałam gołym okiem, nie ufałam mu. Nie bałam się, że spróbuje dokończyć tego, czego Damian nie mógł, ale nie ufałam samej sobie. Wątpiłam na tyle we własną siłę fizyczną, że bałam się jakikolwiek interakcji międzyludzkich. Nigdy nie byłam agresywną osobą, ale wydawało mi się, że byłam wystarczająco silna, by poradzić sobie w trudnych sytuacjach, myliłam się. Byłam równie łatwa w pokonaniu, co prawie każda inna dziewczyna w moim wieku. Byłam słaba jak cholera.
Spojrzałam w stronę mojej mamy, szukając jakiegokolwiek ratunku, jednak ta była zaangażowana w kłótnię z dyrektorem szkoły. Nie spojrzała na mnie choćby na ułamek sekundy. 
Westchnęłam głęboko, wracając wzrokiem do starszego policjanta. Poruszyłam niespokojnie głową, czując jak nerwy biorą górę. Po mojej odwadze nie było śladu. Byłam tak beznadziejna jak zazwyczaj, nie potrafiąc znaleźć języka w buzi.
- Mogę usiąść? - Spytał wskazując dłonią na miejsce obok mnie. Kiwnęłam potakująco głową, jednak kiedy usiadł obok mnie, odsunęłam się nieco. - Naprawdę chciałbym, abyś porozmawiała ze mną o tym, co się stało. Jeżeli mi powiesz, co się stało, pomogę ci. Nie powinnaś się czuć źle z tym, co się stało. Zadbamy o to, by już nigdy nikogo tak nie potraktowali, ale potrzebujemy, abyś nam pomogła.
Mówił przejęty, co wydało mi się naciągane, dlaczego obchodziłoby go moje cierpienie i to, co przeszłam. Nikogo nie obchodziłam, nikt nie kiwnął nawet palcem, widząc, co się stało.
Nie zauważyłam, kiedy podszedł do nas kolejny mężczyzna w uniformie, ten jednak młodszy. Blondyn z piwnymi oczami, które patrzyły nieufnie dokoła niego. Podobał mi się fakt, że ktoś oprócz mnie nie wierzył we wszystko, co się właśnie wydarzyło. Nawet jeżeli go nie znałam, nie wiedziałam, czego się spodziewać po nim, byłam wdzięczna, że miałam obok siebie, kto bał się pomyśleć nad rzeczywistym problemem.
- Martin. - Przerwał naszą ciszę drugi z policjantów. - Musimy skończyć na komisariacie, dzieciak jest synem senatora Duranda. 
Nie przeszkadzało mi to, że szeptał w jego ucho. Dzięki świetnemu słuchowi, który odziedziczyłam po mojej mamie, doskonale słyszałam każde słowo.
Starszy policjant spojrzał na niego z dezaprobatą, prychając pod nosem.
- Gorzej być dla niej nie może, niezależnie czyj to syn. Nie udzielaj się. - Powiedział równie cicho.
Jego chłód względem partnera nie spodobał mi się w żadnym procencie, ale nie odezwałam się. Nie wtrącałam się tam, gdzie nie musiałam. Wolałam zamilknąć i udać, że nie było mnie tam i nic nie słyszałam.
Patrzyłam na obraz, który wisiał nad biurkiem pielęgniarki, której nie było w pokoju. Wyglądał, jakby został namalowany przez pięciolatkę, która uwielbiała jednorożce. Obrazek był niechlujnie wykonany, koń z rogiem na czole był koślawy i jego czarne umaszczenie wyjeżdżało poza linie, powodując, że postać była koślawa. Ramka, która zdawała się być ironią w tym wszystkim powodowała, że chciało mi się śmiać, ale nie zrobiłam tego. Byłam pewna, że śmiech zmieniłby się w niekontrolowany szloch w mgnieniu oka. Musiałam wyłączyć samą siebie, by nie myśleć o nich, o Damianie, o samej sobie.
- Pojedziesz z nami na komendę? - Spytał łagodnie starszy mężczyzna.
Odwróciłam głowę w stronę głosu. Napotkałam dwie pary zmęczonych oczu, które lustrowały mnie dokładnie. Kiwnęłam głową wstając na nogi, potykając się niemal o tenisówki, których zostałam pozbawiona pewnie podczas snu. Złapałam za nie i ociągając się założyłam je na stopy, po czym zawiązałam luźno sznurówki. Podniosłam się bez entuzjazmu z łóżka, na którym papierowa mata wydała nieokreślony dźwięk, czym przyciągnęłam uwagę dwójkę kłócących się dorosłych. Mężczyzna patrzył na mnie pusto z góry, gardząc mną. Odwróciłam wzrok na moją rodzicielkę, która wpatrywała się we mnie smutno. Podeszła do mnie, po czym ponownie uwięziła mnie w niedźwiedzim uścisku, który w niczym nie przypominał Damiana.
Przełknęłam ślinę i kilkakrotnie mrugnęłam oczami zanim wyszłam z gabinetu. Nie chciałam stanąć twarzą w twarz z nimi, nie chciałam widzieć nikogo, kto mógłby obrzucić mnie błotem przy mojej mamie. Wiedziałam doskonale, że przerwa obiadowa trwała zaledwie cztery minuty i jeszcze długo zanim uczniowie wrócą do klas.
Mając świadomość nieuniknionego spotkania z uczniami szkoły, która była moim piekłem przez tyle lat, chwyciłam za klamkę od drzwi i nacisnęłam na nią, by po krótkiej chwili mieć je otwarte. Pozwoliłam, by dyrektor szkoły nas wyprzedził, prowadząc nas do wyjścia.
Po moich dwóch stronach miałam policję, ale to po prawej stronie miałam uwieszoną na ramieniu mamę, która płakała jak dziecko. Będąc nadal w tym dziwnym stanie osłupienia, zastanawiałam się czy na pewno to ja zostałam pobita i niemal zgwałcona, czy ona. Mój umysł jakby wypierał
Wszyscy mnie nienawidzili, widziałam to w ich oczach. Po szkole rozeszło się natychmiastowo, jak bardzo słaba jestem i że jestem dziwką, dlatego chłopaki z drużyny zajęli się mną, że sama tego chciałam. Sama chciałam być ,,wzięta na ostro". Byłam dla wszystkich właśnie tym, kurwą i szmatą. Dziewczynę Damiana widziałam dopiero przy drzwiach od wyjścia do szkoły wraz z jej przyjaciółkami, patrzyła na mnie dużymi oczami, nie dowierzając, jak agresywny jej chłopak potrafi być. Tylko po oczach można było stwierdzić, że mi współczuła i bała się o samą siebie, bo na twarzy tak jak wszyscy inni, miała wymalowaną dumę oraz wyższość, którą niewątpliwie posiadała nade mną. 
Już nie marzyłam o tym, że skończę w tym roku szkołę, marzyłam jedynie o znalezieniu się w moim pokoju i nie wyjściu z niego przez najbliższe lata.
- Dziwka.. - Ktoś cicho wyszeptał z tłumu.
- Sama tego chciała, a jak mamuśka się dowiedziała to gra niewiniątko.
- Zwyczajna kurwa.
Nie chciałam zwracać uwagi na ich szpecące moją osobę komentarze, ale nie potrafiłam. Wysłuchiwałam coraz to nowszych epitetów mających świetnie określić moją osobą. Nie był to pierwszy raz, kiedy musiałam stawić czoła ich nieczułym słowom, które były rzucane lekkomyślnie na wiatr, ale nigdy nie znalazłam się w sytuacji, gdzie wszyscy chcieli, bym nigdy więcej się tutaj nie pokazała, a ja byłam gotowa to zrobić. Potrzebowałam zniknąć ze szkoły, nie chciałam być wśród ludzi już nigdy więcej.
Mój umysł wygłuszał umiejętnie wszelkie uczucia, które powinny się pojawić w mojej głowie. Czułam się otępiona, jakbym była w szkole jedynie ciałem, bo duchem byłam zupełnie gdzie indziej. Nienawistne spojrzenia, jakie wysyłały w moją stronę puste twarze sprawiały, że wątpiłam w swoją niewinność. Może zasługiwałam na to wszystko; może naprawdę byłam dziwką; może naprawdę byłam chujowym człowiekiem. Moi rodzice wierzyli, że wszystko ma swój powód bytu, byłam zainteresowana jak wyjaśnią sobie tę sytuację, bo ja sama nie wiedziałam, co dokładnie się wydarzyło. Wolałam nie wiedzieć, nie myśleć o tym, co miało miejsce dzisiejszego dnia. Jedyne, co odczuwałam najsilniej to chęć zapomnienia. Nie chciałam tutaj być w jakimkolwiek stanie.
Opuściłam szkołę ze wzrokiem wbitym w podłogę, nie zwracając już uwagi na uczniów, którzy nadal wlepiali we mnie swoje spojrzenia. Niektórzy zaczęli się rozchodzić nie widząc dalszej rozrywki we mnie. Zniszczyli mnie, osiągnęli to, do czego tak dążyli przez lata.






____

* - James Arthur - Roses

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział I.

Birdy jest użyta jako postać fikcyjna w tym opowiadaniu, co oznacza, że wszystko co zostanie spisane nie pokrywa się z rzeczywistym stanem jej życia. 
Na wattpad też jestem : Kocham Inaczej
___________

~ Veronica ~

- Ronnie! - Usłyszałam moją mamę. - Obiad będzie za dziesięć minut!
Kochałam moją mamę równie mocno, co tatę, z którym nie mieszkałam już od dwóch lat. Rozwiedli się głównie ze względu na brak porozumienia z nimi. Tęskniłam za nimi będącymi razem. Byli świetnymi rodzicami, nawet kiedy mieszkaliśmy we trójkę, było dobrze. Moi rodzice pracują prawie cały czas, stąd też problem w komunikacji, ale nie prosiłam ich, by zostali ze sobą. Miałam dziesięć lat, kiedy zaczęłam dostrzegać, jak wiele ich różni. Kłócili się często, nadal to robią na zjazdach rodzinnych, aczkolwiek starają się, bym tego nie zobaczyła za co jestem wdzięczna. Nie lubię widzieć ich złych. 
Dziś mieszkałam jedynie z mamą w Paryżu, chodząc do publicznej szkoły, nie widząc ojca częściej niż raz na trzy miesiące, jako że żyje na południu Francji. Rozmawialiśmy ze sobą praktycznie codziennie, jednak to nie było to samo, jak za czasów, kiedy dzieliliśmy dach nad głową.
- Okay! - Odkrzyknęłam z pokoju.
Siedziałam przy biurku i uczyłam się na sprawdzian z biologi, który wcale mi się nie widział. Nie byłam głupia, a przynajmniej tak moje oceny świadczyły, ale biologia była jak chemia i matematyka, nie dla mnie. Wolałam języki i artystyczne zajęcia, nawet jeżeli to oznaczało, że tańczyć musiałam sama, a na zajęciach dodatkowych ze śpiewu nie miałam chórku. 
Nie byłam lubiana. Nigdy nie miałam przyjaciół i pogodziłam się z tym, nawet jeżeli do tej pory sprawiało mi to przykrość.
Włączyłam ponownie laptopa, mając na kolanach książkę od znienawidzonego przedmiotu. Kiedy uruchomiałam strony internetowe, które wyłączyły się po zresetowaniu komputera, przypomniałam sobie słowa mojego byłego nauczyciela od biologi. 

" 22 maja 2015 rok

Siedziałam na ławce przed szkołą, mając wolną lekcję i czytałam książkę fantastyczną, którą wysłała mi moja kuzynka z Anglii. Przed ławką na kamiennym chodniku było mnóstwo rozdłubanego słonecznika, który zostawili nieposprzątany inni. Okropny odór był odczuwalny z kosza obok mnie, jednak nie ruszyłam się z miejsca i siedziałam uparcie, wiedząc że nigdzie nie znajdę na tyle spokojnego miejsca, by przeczytać książkę.
Podobno lektura miała być wciągająca, o wilkołakach i wampirach, jakiś romans przede wszystkim, ale w ogóle nie spodobał mi się wątek mieszania obu gatunków stworzeń mitycznych. Wolałam czytać proste romanse, o kobiecie i mężczyźnie, którzy poznali się i chcą siebie kochać, zwalczając zło na ich drodze. Ta historia była pogmatwana, co chwilę coś się działo, zmuszając mnie do marszczenia nosa i czoła w akcie poirytowania.
- Witaj, Veronico.
Podniosłam głowę znad książki i zobaczyłam przed sobą średniego wzrostu, młodego blondyna z przeciwsłonecznymi okularami na nosie, które podkreślały jego bladą skórę i rudą brodę krótkiej długości. Uniosłam brwi w zaskoczeniu na widok nauczyciela od biologi, który został zwolniony ze szkoły kilka dni temu z powodu cięć budżetowych. Szkoda, lubiłam go.
- Dzień dobry. - Odwzajemniłam słabo uśmiech. - Coś się stało?
- Nie będę ci przeszkadzał, tylko chcę ci powiedzieć o czymś. - Otwierał usta, by coś powiedzieć, ale zamilknął.
Patrzył na dół, na moje uda, gdzie trzymałam dłonie i złożoną książkę. Stał tak nade mną, pokazując jak dużo wyższy jest ode mnie, powodując, że zaczęłam się zastanawiać nad jego intencjami. Uśmiechnął się szerzej, patrząc ponownie w górę. 
- Team wilkołaków czy wampiry? - Spytał rozbawiony.
Oblałam się rumieńcem, wiedząc że tytuł dzieła od razu świadczył o romantycznej treści. 
- Wilkołaki. - Wyszeptałam zdezorientowana, dlaczego ze mną rozmawiał.
Zaśmiał się krótko, dołączyłam do niego jednak. Sytuacja wydawała się być śmieszna i dla mnie. Jednak ja czułam się żałośnie, że czytałam coś takiego, a on śmiał się z mojej reakcji.
- Chciałem zapytać na jaki kierunek studiów się wybierasz? - Zmienił temat rozmowy, poważniejąc odrobinę. - Do jakich szkół składałaś papiery?
To był mój ostatni rok szkoły i zostało mi zaledwie półtora miesiąca do końca szkoły, obecnie to pytanie było moją zmorą, tak często padało. Niemal wszyscy z mojej klasy bądź równoległych mówiły, że idą na studia związane z reklamą, weterynarię bądź szkoły dla tancerzy. Szkoda było mi zwierząt oraz gospodyń domowych, które będą zmuszone oglądać ich. Bawiło mnie to, że osoby takie jak one szły na studia, nie nadawali się i mówię to z czystym sumieniem. Ludzie, których ja znałam, ledwo zdawali z klasy do klasy i nie wyobrażałam sobie ich pracujących systematycznie.
- J-Ja? - Nerwy wzięły górę i nie potrafiłam się wysłowić, co zostało zauważone przez nauczyciela. - Ja.. Ja n-nie idę na studia, proszę pana. 
Moje słowa zmusiły do zdjęcia okularów, bym zobaczyła jego ściągnięte brwi oraz zaskoczenie wymalowane na przystojnej twarzy. Wszyscy reagowali tak samo, nie dowierzali moim słowom.
- Powiedz, że żartujesz. - Usłyszałam jego ton, który był przeciwieństwem przyjemnego. - Nie idziesz na studia, kiedy.. te debile wybierają się na nie? 
Kiwnęłam głową potwierdzająco, zaciskając usta w cienką linię, by opanować gniew, który we mnie gromadził się od dłuższego czasu. Mężczyzna kręcił głową, patrząc na mnie jakby wyrosła mi druga głowa. Nie do końca rozumiałam jego rozzłoszczenie, jako że nie byliśmy aż tak blisko, by przejmował się moim losem, ale zrozumiałam jego szok. Nie przechwalając się, byłam jedną z pięciu osób w klasie liczącej 32, która miała szansę na porządne życie, a jednak oddałam tę szansę innym.
- Nie jest jeszcze za późno na składanie papierów. - Powiedział krótko. - Masz jeszcze okazję.
- Nie idę na studia. - Niewzruszony ton był jak zimna woda dla niego.
- Dlaczego?
I tutaj zadziwił mnie po raz kolejny. Nikt nie zapytał powodu, jeżeli w ogóle pytali. Nauczyciele pytali się pokrótce wszystkich, co będą robić po szkole średniej i większość wiedziała co, wyglądało na to, że jedyna jeszcze nie rozumiałam życia i jak to działało.
- Wiele czynników, choćby brak pieniędzy na studia. - Wymieniłam niezgodnie z prawdą. 
Moja mama wystąpiła w kilku filmach, a tato był przedstawicielem handlowym, moich rodziców było stać na moje studia bezproblemowo, tym bardziej, że byłam jedynaczką. Pieniądze jednak były wygodną wymówką, jaką wymyśliłam na poczekaniu.
- Z twoim talentem i zapałem do pracy możesz dostać stypendium. - Oznajmił pełen nadziei.
- Żaden uniwersytet nie proponuje niczego, co zainteresowałoby mnie. - Mówiłam dalej moim zduszonym głosem. - Nie czuję się także na siłach, by zacząć taki duży krok w życie.
Ostatnie zdanie wywołało u niego łagodny uśmiech. Usiadł obok mnie, rezygnując z pokazywania mi swojej siły stojąc oraz namawiając do pójścia na studia. Był skierowany w moją stronę całkowicie, jako że usadowił swoją nogę pod sobą. Patrzył na mnie spod swoich rzęs, ruszając brwiami, kiedy mówił.
- Nie wierzę, że to ty powiedziałaś. Jak uczyłem przez ten rok to ty jedyna z klasy wydawałaś się być najbardziej ogarnięta. - Ponownie oblałam się rumieńcem, pomimo moich szczerych niechęci. - Trzeba dorosnąć kiedyś, Veronica.
- Wiem. - Mruknęłam. - Ale jeszcze nie czas.
- To co będziesz robić? - Zapytał zaciekawiony.
- Jadę do Włoch na urodziny kuzynki na kilka dni, a później się zobaczy. Myślę o roku przerwy od szkoły, spróbuję znaleźć pracę - nie wiem jeszcze jako kto - i spróbuję jakoś żyć. Ale najpierw chcę odpocząć.
- Coś się dzieje? 
Od razu poruszyłam głową przecząco. Nie miałam ochoty rozmawiać o czymkolwiek, co miało miejsce w szkołach, do których uczęszczałam. Nie zamierzałam wplątywać w cały ten syf kogokolwiek. Nie chciałam być kapusiem, beksą czy ,,tępą dzidą", wolałam nie karmić trolli. Zostało mi niewiele czasu w ich towarzystwie, nikt nie wiedział jak bardzo się z tego cieszyłam.
- Twój melancholiczny głos mówi inaczej. - Wyjaśnił, patrząc na mnie dużymi oczami.
- Nic się nie dzieje oprócz tego, że koniec szkoły i wszyscy wymagają od nas, by zacząć ustatkowywać się od razu. 
Wywołałam swoimi słowami u niego śmiech, relaksując się przy nim, wiedząc że za chwilę zmieni temat rozmowy po raz kolejny.
- No. - Potarł swoje ręce o spodnie, wzdychając głęboko, nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. - Przyszedłem tutaj po coś kompletnie innego. - Zaśmiał się krótko, pokazując swoje perliste zęby. - Jest olimpiada biologiczna, dzięki której wygrany ma zagwarantowane stypendium na studia, które sam wybierze. Myślałem, że będziesz zainteresowana, ale skoro kończysz naukę na szkole średniej jak na razie, idę powiedzieć innym. - Powiedział wstając, kręcąc niezadowolony głową. - Szkoda. Naprawdę szkoda.
- Do widzenia. - Wymieniliśmy się po raz ostatni uśmiechami, kiedy po chwili odszedł w stronę swojego byłego miejsca pracy. "

- Olimpiada biologiczna. - Prychnęłam pod nosem kpiąco. - Jak ja w ogóle nic nie rozumiem z tego..
Patrzyłam nerwowo na książkę. Żałowałam, że nauczyciel odszedł, a wróciła do pracy kobieta z macierzyńskiego, która wymyśliła sobie test. Nie było mi to na rękę, jako że już czułam koniec roku i nic mi się nie chciało. Wolałam słuchać mojej ulubionej muzyki, pisać z koleżanką zza granicy i podśpiewywać pod nosem, nauka była ostatnim, co chodziło po mojej głowie.
Moje dobre oceny nic nie oznaczały, nie dla mnie i nie dla moich rówieśników. Wcale nie siedziałam z nosem w książkach, czasem coś przeczytałam, czasem nie. Miałam świetną pamięć i szybko zapamiętywałam wszystko, jeżeli tylko mi na tym zależało. Nikogo nie obchodziło, jak dobrym się jest, jeżeli ktoś tylko chciał cię przyrównać do gówna bądź zmienić cię w nie, mógł. 
Otworzyłam stronę facebooka, na którym siedziałam bardzo rzadko. Wchodziłam na te stronę jedynie, by zobaczyć, czy któryś z moich ulubionych zespołów nie grał koncertu w pobliżu. Widząc, że mam nieodczytaną wiadomość, otworzyłam ją. Czytając pokrótce wyzwiska, którymi nieznany mi chłopak mnie obsmarował, usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach. Wymazałam konwersację i wyłączyłam stronę, którą gardziłam. 
Zostałam wyzwana grubasem, dziwką i ktoś mi groził, że połamie mi wszystkie kości. Ciekawiło mnie, jak tego ostatniego dokona, ale nie odpisałam mu. Nigdy nie odpowiadałam na takie zaczepki, pogorszyłabym sytuację.
- Kochanie, tata dzwoni. - Do pokoju weszła moja mama z telefonem w ręce.
Jej rude włosy spięte w kok, uwydatniając jej kości policzkowe, piegi na nich i zmarszczki, które zaznaczały jej dojrzały wiek. Skończyła czterdzieste piąte urodziny w zeszłym tygodniu, jednak wyglądała na te pięć lat mniej bądź nawet i więcej. Wyglądała ładnie, zawsze chciałam mieć jej miękkie i rude włosy oraz krągłe biodra, które opinała ołówkowymi spódnicami do kolan.
Uśmiechnęłam się do niej, mimo że czułam jak w środku rozpadałam się. Nie chciałam brać do siebie tego, co inni mówili bądź robili, ale nie miałam na to wpływu, a przynajmniej tak się czułam. Moi rodzice wychowywali mnie, że jeśli ktoś cię nie lubi, twój  świat nie kończy się, a wręcz robisz coś dobrze, że czują się zagrożeni. Nie myślałam tak jak oni, to nie oni chodzili do szkoły codziennie, w której byli znienawidzeni przez wszystkich i wytykani paluchami.
- Obierzesz? - Podawała mi słuchawkę, którą od razu wzięłam z jej rąk.
- Hej, tato. - Przywitałam się, dając znak ręką mamie, by wyszła.
Podniosłam się na nogi, ówcześnie kładąc książkę na biurko. Przerzuciłam włosy na lewe ramię, przykładając słuchawkę do prawego ucha dokładniej, by słyszeć lepiej rodziciela.
- Cześć, stonko. - Jego chrypliwy głos, sprawił, że uśmiech natychmiastowo pojawił się na mojej twarzy. - Jak minął dzień?
Była środa, 10 czerwca, jeszcze trzy tygodnie szkoły i mogłam odpocząć od wszystkich i wszystkiego. Nie mogłam się doczekać końca mojej męczarni. Moi rodzice jedynie wiedzieli, że czekałam z niecierpliwością do ukończenia roku szkolnego, myśląc jedynie, że byłam jedynie entuzjastyczna.
- Zaliczam do udanych. - Odparłam radośnie. - Twój?
- Mój też jest dobry. Zgadnij, kto przyjeżdża do Paryża jutro?
- Ty? - Nie dowierzałam, jednak jego śmiech przyznał mi rację. - Przyjedziesz odwiedzić swoją marnotrawną córkę? - Zażartowałam, jednakże wywołałam u niego głębszy oddech.
- Kocham cię, wiesz o tym i nigdy nie zmusiłbym cię, byś zrobiła coś wbrew sobie. - Powiedział poważniejszym tonem, który znałam aż za dobrze. - Mówiłaś, że się zastanowisz, to jak, wymyśliłaś już?
Mój staruszek nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie wybierałam się na studia, a ja nie miałam serca cały czas powtarzać tego samego.
- Tato.. Mówiłeś, żebym się spełniała, pamiętasz?
- Oczywiście.
- Katie, twojej siostry pasierbica powiedziała, że mogę przyjechać do Londynu i porozglądać się za pracą. Zawsze chciałam pracować w gazecie, a ona czasem pisze, wiec może uda jej się mnie wkręcić w jakieś pisemko.
Nie skłamałam. - Pocieszałam się w myślach. Naciągałam prawdę i natychmiastowo poczułam, jak mój żołądek kurczy się, a płuca zabraniają nabierać powietrza. Uczucie winy od razu ogarnęło moje ciało, co sprawiło, że tylko czułam się gorzej.
Katie pozwoliła mi zamieszać z nią i jej dziewczyną, ale znalezienie pracy było w moich rękach, a to równało się z porażką. Nie nadawałam się do kontaktów międzyludzkich, byłam beznadziejna w rozmowie z ludźmi. Nigdy nie wiedziałam co i kiedy powiedzieć, pewnie spowodowane to było, że nikt mnie tego nie nauczył. Nie miałam problemu rozmawiać z dorosłymi, większości czasu ich słuchałam, ale wymiana opinii czy opowiadanie o sobie przychodziło mi z niemałą trudnością. Bałam się bycia wyśmianą po raz kolejny, tym razem przez osobę, którą szanuję i dbam o jej zdanie na mój temat.
Palnęłabym jakąś głupotę na rozmowie kwalifikacyjnej, jeżeli to takiej doszłoby. Od dziecka byłam otwarta, ale nietaktowna. Krótko długa historia była taka, że jestem niedyplomatyczną osobą. Niezgrabna, niezręczna rozmowa ze mną była na świetle dziennym.
- Ronnie.. Ronnie.. - Słyszałam, jak mój ojciec mnie wołał, cicho chichocząc ze mnie.
- Przepraszam. - Odsunęłam od siebie negatywne myśli i powróciłam do rozmowy.
- Nic się nie stało. - Zaśmiał się po raz ostatni. - Ale chcę, abyś wiedziała, że jak przyjadę to chcę cię zabrać na kolację i przedstawić komuś.
Wiedziałam, że spotyka się z jakąś dziewczyną, jednak nie wiedziałam, że było to na poważnie.
Gula pojawiła się w mojej krtani, nie pozwalając na mówienie. Nerwowo zagryzłam wargę, czując po chwili metaliczny smak krwi.
- Cholera. - Zaklęłam szeptem, by mój ojciec nie usłyszał.
Pomimo moich 18 lat, nie lubiłam przeklinać w jaki sposób przy moich rodzicach z szacunku, jaki miałam do nich.
Puściłam wolno dolną wargę i przytknęłam do niej wskazujący palec. Odsunęłam dłoń i zobaczyłam czerwoną ciecz na jego opuszku, wycierając w chusteczkę, którą miałam na biurku. Zassałam wargę, starając się zahamować krwawienie.
- Nie chcesz jej poznać. - Powiedział zdenerwowany. - Daj jej szansę. - Poprosił. - Naprawdę mi zależy, polubicie się.
Oparłam się plecami o zamknięte drzwi, starając się opanować emocje.
- Ale nie powiedziałeś mamie, prawda? - Zapytałam dla pewności.
Usłyszałam, jak oddycha głośno i nierówno, co spowodowało, że zacisnęłam zęby ze złości.
- Nie, ale poznają się jutro. Uważasz, że nie powinienem ich ze sobą zapoznawać? - Spytał niepewnie.
- Uważam, że ona ci nie przedstawiła swojego chłopaka.
Zakończyłam połączenie, rzucając słuchawką telefonu stacjonarnego na łóżko, w mgnieniu oka dołączając do niej. Biegiem ruszyłam w stronę zaścielonego porządnie pościeli, ciskając się na nie. Przez sekundę moje ciało podskakiwało na materacu przez ruch, jaki wykonałam, jednak szybko się uspokoiło. Położyłam się na brzuchu, oddychając nerwowo w poduszki.
Wiedziałam, że nie będą już nigdy razem, ale za każdym razem, kiedy byłam świadkiem, jak matka wracała późno do domu, czy ojciec opowiadał o Alex, bolała mnie głowa i serce. Moi rodzice poddali się, nie walcząc. Pozwolili sobie na rozstanie po osiemnastu latach małżeństwa. Miałam szesnaście lat, kiedy wyprowadziłyśmy się z mamą do Paryża. Nowi ludzie mieli mnie odciągnąć od tego, co się działo w domu, powiedzmy że udało się, ale z negatywnymi skutkami. Kiedy mieszkaliśmy jeszcze z tatą, rodzice domyślali się, że nie mam za wielu przyjaciół. Teraz nie wiedzą nic, dla świętego spokoju mojej rodzicielki, wychodzę z domu nie tylko do szkoły, ale też na spacery, by ,,spotkać się" z moimi znajomymi. Dziwi mnie to, że wcale jej nie zależy na poznaniu ich, może wie, że mam zmyślonych przyjaciół.
Boże, jak to brzmi.. ,,Zmyśleni przyjaciele", jakbym była chora na głowę czy coś. 
Telefon zadzwonił, raz, drugi, przy trzecim odebrałam, przyciskając słuchawkę do ucha.
- Veronica. - Mój ojciec odezwał się pierwszy, wiedząc że to ja odebrałam. - Rozumiem, że jesteś wściekła, ale nie traktuj mnie tak. Nie jestem twoim kolegą, jestem twoim ojcem, do cholery.
Nie miał zielonego pojęcia, jak bardzo cieszyłam się, że nie był moim kolegą. Moi ,,znajomi" traktowali mnie równie miło, jak i pozostałe osoby z klasy.
- Przepraszam, poniosło mnie. - Wyszeptałam.
- Twoja matka ma chłopaka? - Zapytał po minucie ciszy.
- Chyba tak, nie wiem. Co jakiś czas spóźnia się na kolację, wraca nad ranem. - Mówiłam mętnie. - Wydaje mi się, że ma kogoś.
- Od kiedy?
- Nie wiem, miesiąc? Dwa?
Po drugiej stronie słyszałam tylko jego oddech. Gdyby nie jego niewyraźne pomrukiwanie pod nosem, nie wiedziałabym, że jeszcze jest na linii.
- Tęsknisz za nią chociaż czasem? - Nim zdążyłam się powstrzymać, zadałam już pytanie.
Jeszcze moment nie odzywał się, jednak za chwilę odchrząknął i zaczął uspokajać oddech.
- Czasem często. - Przyznał szczerze. - Ale, Ronnie, ja z mamą nie wrócimy do siebie, wiesz o tym prawda? Nie pasujemy do siebie.
- Spokojnie, tato, mieliśmy już tą rozmowę. - Przypomniałam mu. - Po prostu nie mam ochoty poznawać twojej dziewczyny, jeżeli to nic poważnego.
- Wiem, dlatego dopiero teraz ją poznasz. - Zrobił przerwę. - Oświadczyłem się jej wczoraj.
W tym momencie to mi zabrano tlen i wyglądałam, jak ryba wyjęta z wody. Nie wiedzieć czemu nadal łudziłam się, że moi rodzice wrócą do siebie, nawet jeżeli nie dawałam tego po sobie poznać.
Jaką ulgę poczułam, kiedy moja rodzicielka zawołała mnie na obiad.
- Muszę iść, cześć. - Powiedziałam tylko i rozłączyłam się czym prędzej.
Nie wiedziałam, co myśleć o moim tacie i jego narzeczonej. Marzyłam, aby to nie była jedna z tych idiotek, które lecą na pieniądze, że to co ich połączyło było prawdziwe i szczere. Mój ojciec nie potrafił być sam, poznał Alex pół roku po rozwodzie, przeprowadziła się i zaczęła pracować w restauracji, do której często chodziliśmy razem. Podobno wylała na niego jego ulubioną zupę i zostałaby zwolniona, gdyby nie on. Zastanawiało mnie to, jak mógł przyjąć to z takim spokojem, ale znowuż miałam temperament mamy, nie jego.
- Veronica! - Moja mama znowu przywołała moje imię z dołu.
- Idę! - Odkrzyknęłam, ponosząc się z łóżka.
Nadal mając w głowie idiotę, który napisał do mnie nędzną wiadomość, weszłam na facebooka i odpisałam mu: ,,Elokwentne słownictwo. Nie obchodzi mnie twoje marne życie, a takie groźby są karalne, pisz tak dalej, a skończysz w pierdlu."
Wyłączyłam stronę i wyszłam z pokoju z myślą, że w końcu zaczęłam się stawiać. Byłam zadowolona z samej siebie, że zaczęłam zmieniać swoje nastawienie. Nie chciałam mieć tego człowieka w głowie, ale nie znałam go, nie mógł nic zyskać obrażając mnie, co powodowało, że chciałam zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego więcej. Nie rozumiałam ludzkiej złości na własną osobę. Byłam irytująca, oczywiście, ale jak każdy nie jestem idealna. Nie byłam pewna oczekiwań, jakie stawiali mi moi rówieśnicy i ich znajomi. Nie byłam pewna czy chcę wiedzieć.





Szablon by Selly